Solidar Śląsko Dąbrow

Ranni górnicy schronili się w kościele

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku komunistyczne władze rozpoczęły akcję „Jodła”. Jej celem było aresztowanie osób, które „stwarzały zagrożenie dla Państwa”. Zdecydowaną większość zatrzymanych stanowili działacze „Solidarności”.

Stanisława Kiermesa, przewodniczącego „S” w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej, milicja zabrała w środku nocy. O tym, że po niego jadą, został uprzedzony telefonicznie przez żonę swojego zastępcy, Henryka Zakrzewskiego, którego zatrzymano nieco wcześniej. Pan Stanisław nie zdążył uciec, gdy wyskoczył z łóżka, pod domem już było słychać milicyjne auta. Państwo Kiermesowie pogasili światła i pozamykali drzwi. – Przyjechało 8 drabów z pistoletami za paskami, którzy krzyczeli, że wiedzą, że jesteśmy w domu i ostrzegają, że będą strzelać. Zaczęli wyważać drzwi, ale to były nowe, dobrze zrobione drzwi, więc im się nie udało. Popękały szybki, ale nie dali rady. Myślałem, że pojechali, a oni przyjechali z powrotem z łomem i toporem, i zaczęli demolować drzwi od ogrodu. Żona zaczęła płakać. Bała się, że narobią więcej szkód, więc w końcu postanowiliśmy otworzyć – opowiada Stanisław Kiermes. Po kilkunastu minutach ostrej dyskusji z milicjantami pan Stanisław został zabrany. Zawieziono go na komendę milicji, gdzie spotkał swojego zastępcę. – Zdecydowaliśmy, że nie będziemy zeznawać, ale jak się okazało, nikt nie oczekiwał żadnych zeznań. Załadowali mnie do milicyjnej „suki” i zawieźli do aresztu śledczego w Zabrzu. Tam już stały dwie inne „suki” z naszymi kolegami z „Solidarności” z Częstochowy. Niektórzy byli dosłownie półnadzy, bo tak ich zabrano – zaznacza Stanisław Kiermes. Później był przewożony między kilkoma ośrodkami internowania. Wypuszczono go 29 stycznia 1982 roku.

W proteście przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego i internowaniu działaczy „Solidarności”, górnicy z Halemby rozpoczęli strajk już 13 grudnia. Stanisław Kiermes podkreśla, że załoga była przygotowana do protestu, bo jego scenariusz został opracowany wcześniej. – Rozwiązania siłowe wisiały w powietrzu od jesieni 1981 roku, ale bardziej spodziewaliśmy się wprowadzenia stanu wyjątkowego w Święta Bożego Narodzenia – dodaje.

Pacyfikacja kopalni rozpoczęła się 14 grudnia w godzinach wieczornych. – Ludzie modlili się na cechowni. Najpierw wprowadzono wojsko, które zaczęło wypychać górników. Później przyjechała cała armia opryszków ORMO, ZOMO i zaczęła się walka. Następnego dnia cechownia wyglądała jak jedno wielkie pobojowisko – mówi Stanisław Kiermes. Przewaga siłowa milicji nad broniącymi się górnikami była ogromna, ratunkiem okazała się ucieczka. – Ci, którzy mieszkali blisko, schronili się w swoich domach lub w hotelu górniczym. Jak ZOMO tam wpadło, to poniszczyło drzwi i pobiło ludzi – opowiada przewodniczący kopalnianej „Solidarności”. Osoby, które dojeżdżały do pracy i nie miały gdzie się ukryć, pobiegły do świątyni pw. Matki Boskiej Różańcowej znajdującej się w pobliżu kopalni. – Przybiegli do naszego kościoła, by uniknąć bicia i aresztowania. Weszli przez zakrystię. Przemarznięci, wystraszeni. Niektórzy krwawiący – napisał w swoich wspomnieniach proboszcz parafii ks. Alojzy Brzezina. W sumie w świątyni znalazło schronienie blisko 300 górników. Potrzebującym opatrzono rany, podano gorącą herbatę. Następnego dnia o godz. 6 rano odprawiona została msza św. i górnicy opuścili mury kościoła.

Agnieszka Konieczny