Solidar Śląsko Dąbrow

Przegrana kampania przez duże K

Demokracja to taki ustrój, w którym lud – z greki demos – sprawuje władzę, czyli rządzi – po grecku kratos. W ostatnią niedzielę bytomski demos uznał, że ma już dość kratos prezydenta Piotra Koja i tamtejszej miejskiej rady. Niedzielne referendum zakończyło trwającą od ładnych paru tygodni szopkę zgotowaną Bytomianom przez wyżej wymienionego prezydenta. Sam Piotr Koj na swoim internetowym blogu szopkę ową skomentował tak: „Niestety mieliśmy do czynienia z kampanią, w której używano kłamstw i pomówień, nie z walką na argumenty”. Jeżeli Panu prezydentowi chodzi o kampanię zwolenników odwołania jego osoby z zajmowanej funkcji, to zupełnie nie wiem, co miał na myśli. Choć przejeżdżam Bytom codziennie w drodze do i z roboty, a na dodatek w tymże mieście przesiaduję między szychtami oraz w soboty, niedziele i święta, nic szczególnego nie zauważyłem. No może oprócz plakatów wzywających do udziału w referendum z czerwoną kartką. Pomysł nieco oklepany, ale w kontekście trwającego Euro całkiem a propos.

Odnotowałem natomiast kampanię i to przez duże K drugiej strony, czyli pana prezydenta. Już kilka tygodni przed referendum miasto zostało oblepione billboardami ze zdjęciami pięknych odnowionych bytomskich kamienic i podpisem: „Bytom zmienia oblicze”. Mało istotny szczegół, że uwiecznione na billboardzie budynki zostały wyremontowane przez prywatnych właścicieli i miasto nie miało z tym nic wspólnego, piarowcom Koja umknął. No, ale oficjalna śpiewka i tak brzmi, że plakaty były promocją miasta, a nie prezydenta, więc szafa gra. Na pytanie, po co promować Bytom w Bytomiu oficjalna śpiewka nie odpowiada.

Następnie „prokojowa” kampania bytomskiego magistratu zmieniła oblicze szybciej, niż kamienice na billboardach. Zdjęcia budynków zastąpiły zdjęcia Bytomian z podpisem: Bytom moje miasto. Na kilka dni przed referendum obok facjat „prokojowych” tubylców pojawiły się paski z napisem „Nie idę na referendum”. Większość jednak na referendum poszła i prezydenta razem z radą miasta wysłała tam, gdzie Czesi wysłali orłów Smudy. Ludzie nie dali się zwieść i zamiast billboardów zapamiętali zamykane szkoły, najdroższą w Polsce wodę, najwyższe na Śląsku bezrobocie, podatek od deszczu i wojnę prezydenta z kopalnią, ostatnim dużym zakładem pracy w mieście.

Ale nie w tym rzecz. Nalepiając pasek „Nie idę na referendum”, prokojowi piarowcy zrobili rzecz o wiele gorszą, niż czeski pomocnik Petr Jiracek w 74 minucie meczu z Polską. I nie mówię tutaj o bezczelnej agitce za pieniądze z miejskiej kasy. Mówię o próbie namowy bytomskiego demos do rezygnacji z praw demokracji. Bo, jak inaczej nazwać wezwanie, aby nie korzystać z prawa do udziału w głosowaniu na temat przyszłości miasta, co stanowi kwintesencję tejże demokracji właśnie.
Pan (jeszcze) prezydent Piotr Koj wywodzi się z partii, która w nazwie ma słowo obywatelska. Kiedy przyszło co do czego, okazało się jednak, że obywatelskość pana (jeszcze) prezydenta kończy się tam, gdzie zaczyna się walka o stołek. Cóż pozostaje powiedzieć, cytując Sławomira Mrożka, tonący brzydko się chwyta.

Trzeci z Czwartą:)

Dodaj komentarz