Powinniśmy zarabiać dużo więcej
Gdyby płace w Polsce rosły proporcjonalnie do wydajności, w 2012 roku średnie wynagrodzenie wyniosłoby ponad 5 tys. zł. Niestety, choć pracujemy coraz wydajniej, a zyski przedsiębiorców stale rosną, wciąż zarabiamy kilka razy mniej od pracowników z innych krajów UE.
Według danych Eurostatu produktywność w naszym kraju rośnie najszybciej w całej Unii Europejskiej. W ubiegłym roku wydajność pracy w Polsce zwiększyła się o 5,6 proc., podczas gdy średnia unijna wyniosła zaledwie zaledwie 0,2 proc. Wzrost wydajności nie przekłada się jednak na wynagrodzenia. W 2012 roku realna wartość naszych wynagrodzeń spadła o 0,1 proc. – W USA i w większości krajów UE dominuje pogląd że, płace powinny rosnąć mniej więcej w takim samym tempie co produktywność. W Polsce w latach 2000-2012 produktywność wzrosła o 53 proc., a wynagrodzenia o niecałe 30 proc. Gdyby od 2001 roku pensje Polaków rosły proporcjonalnie do produktywności, średnie wynagrodzenie w ubiegłym roku wyniosłoby nie 3522 zł, ale 5150 zł. To znaczy, że byłoby wyższe o ponad 1600 zł – mówi prof Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Polityki Społecznej w Warszawie
Płace napędzają gospodarkę
Sytuacja, w której zarobki rosną wraz z efektywnością, jest korzystna nie tylko dla pracowników, ale dla całej gospodarki. Większa produktywność, oznacza większą podaż wytworzonych produktów, a wzrost płac tworzy na nie popyt. – Przedsiębiorcy powinni zdawać sobie sprawę, że wzrost płac to motor napędowy gospodarki. Zwłaszcza w przypadku najniżej uposażonych grup pracowników, gdyż ich wynagrodzenia niemal w całości zamieniają się w konsumpcję. Konsumpcja ciągnie w górę całą gospodarkę, również z korzyścią dla pracodawców. Do tej pory jednak zrozumienie tego prostego mechanizmu ekonomicznego jest znikome – mówi dr Zbigniew Kuźmiuk, ekonomista z Politechniki Radomskiej oraz poseł PiS.
W kryzysie zyski rosną
Przedstawiciele organizacji pracodawców i część ekonomistów, tłumacząc dlaczego wynagrodzenia Polaków stoją w miejscu, zazwyczaj powołują się na spowolnienie gospodarcze. Kryzys bardzo często jest jednak wyłącznie wygodną wymówką, gdyż zyski działających w Polsce firm stale rosną. W pierwszej dekadzie obecnego stulecia fundusz wynagrodzeń zwiększył się nominalnie o 86 proc. W tym samym czasie zyski pracodawców wzrosły 16-krotnie.
Bardzo niski poziom wzrostu płac w naszym kraju byłby usprawiedliwiony jedynie w warunkach boomu inwestycyjnego. Problem jednak w tym, że firmy w Polsce nie inwestują, a wypracowane przez pracowników zyski lądują na bankowych rachunkach. – W ostatnich latach poziom inwestycji nie tylko nie rośnie, ale wręcz spada. Mimo tego, że pracodawcy mają na kontach odłożone ok. 200 mld zł. Te pieniądze nie tworzą nowych miejsc pracy, nie przyczyniają się do rozwoju gospodarczego – podkreśla ekspert IPiPS.
Albo podwyżki, albo emigracja
Zdaniem profesora Kabaja zbyt niskie wynagrodzenia, to jeden z największych problemów społecznych naszego kraju, który w niedalekiej przyszłości może doprowadzić do kolejnej wielkiej fali emigracji. – Młodzi ludzie uciekają z naszego kraju nie tylko dlatego, że nie ma tutaj godziwych miejsc pracy. Głównym powodem emigracji, na co wskazują wszystkie nasze badania, jest właśnie wysokość zarobków. Młodzież dochodzi do wniosku, że poziom płac w Polsce nie wystarcza na utrzymanie rodziny – podkreśla.
To prawda, że mimo rekordowego wzrostu efektywności pracy wciąż jest ona o nieco ponad 30 proc. niższa od unijnej średniej. To jednak nie tłumaczy, dlaczego płace są u nas 3-4 razy niższe niż w krajach Europy Zachodniej. – Jeżeli nic się pod tym względem nie zmieni, czeka nas kolejna wielka fala emigracji zarobkowej. Gdy z Polski wyjadą kolejne dwa miliony młodych ludzi w wieku produkcyjnym, to nasz kraj znajdzie się w krytycznej sytuacji – alarmuje prof. Mieczysław Kabaj.
Łukasz Karczmarzyk