Potęga manipulacji
Felieton podobnie jak publiczne wystąpienie dobrze jest czasami zacząć od dowcipu. Uwaga oto on: Przychodzi Polak do sklepu w Londynie i mówi: – Poproszę piłkę. Sprzedawca wzrusza ramionami i kręci głową: – PI-ŁKĘ! – powtarza Polak dwa razy głośniej. Anglik dalej nie kuma, ale Polak się nie poddaje: – Boniek. Platini. Rooney. Sprzedawca wreszcie zgaduje: – Oh, yes, ball! Polak na to: – Tak, piłka! Dobra Angolu a teraz się skup: D-O M-E-T-A-L-U!
Niniejszy tekst nie będzie jednak traktował o przygodach naszych rodaków na Wyspach Brytyjskich, ale o tym, jak za pomocą słów robić z ludzi idiotów. Meandry językowe stanowią bowiem nie tylko przyczynę zabawnych sytuacji, jak ta z powyższego dowcipu. Są one też jednym z najpotężniejszych narzędzi manipulacji.
W latach 80. ubiegłego wieku komunistyczna propaganda nazywała strajki sierpniowe nieuzasadnionymi przerwami w pracy. Niemal wszystkie działania zbrojne w ostatnich dziesięcioleciach począwszy od wojny w Bośni, zwykło się nazywać nie wprost, po imieniu, czyli po prostu wojną, ale za pomocą określenia: misja pokojowa. Zwolennicy unijnej polityki klimatycznej, która z rzeczywistą ochroną środowiska ma tyle wspólnego co Boniek z piłką do metalu, stosują podobny myk. Energię wytwarzaną za pomocą wiatraków czy ogniw galwanicznych, na których zarabiają Niemcy nazywają „zieloną” ewentualnie „czystą energią”. Natomiast energia z węgla kamiennego w unijnej nowomowie to energia „brudna”. Która jest lepsza i fajniejsza? Odpowiedź jest chyba zbędna.
W stosunku do umów śmieciowych oznaczających najczęściej pracę za głodowe wynagrodzenia bez jakiejkolwiek stabilizacji i szans na emeryturę stosuje się nowocześnie i fachowo brzmiące określenie „elastyczne formy zatrudnienia”. Pracownik wykładający towar na półki w supermarketach to merchandiser, a pani w sklepie z ciuchami, to nie sprzedawczyni, ale konsultantka do spraw mody.
Przykłady można by mnożyć, ale we wszystkich chodzi w gruncie rzeczy o to samo. Skuteczna manipulacja to taka, w której ten, kogo próbuje zrobić się w konia, nie zdaje sobie z tego sprawy. Rzecz w tym, żeby coś złego, brzydkiego, niekorzystnego czy tandetnego, sprzedać w taki sposób, żebyś myślał, że jest to życiowa okazja. Jeden z wiodących portali internetowych opublikował ostatnio duży artykuł pełen „ochów”, „achów” i innych odgłosów zachwytu nad „nowym trendem w budownictwie mieszkaniowym”. Tekst opisuje pomysł jednego z wrocławskich deweloperów, który za za 100 tysięcy zł wciska ludziom 11-metrowe komórki, nazywając je „mikroapartamentami”. – Najważniejsza jest idea projektu, która przewiduje wybudowanie w ramach jednej inwestycji możliwie dużej liczby maksymalnie skompresowanych lokali przy zachowaniu ich wysokiego standardu – komentuje tę całą grandę jakiś dyżurny ekspert.
Myślisz, że żyjesz w kraju, w którym normalnego człowieka nie stać na mieszkanie? Nieprawda. Ty po prostu nie rozumiesz „idei tego projektu”. Uważasz, że upychanie ludzi w 11 metrach kwadratowych, które na dodatek będą spłacać do końca życia, to uwłaczanie godności człowieka? To wcale nie tak. To są po prostu „maksymalnie skompresowane lokale o wysokim standardzie”. Czujesz, że rządzący nabijają cię w butelkę, bo nic nie działa jak trzeba, służba zdrowia leży, a za pensje nijak nie da się wyżyć? Nic bardziej mylnego przyjacielu. Żyjesz po prostu w nowoczesnym europejskim mikropaństwie.
Trzeci z Czwartą:)