Solidar Śląsko Dąbrow

Portki pełne strachu

Od lat zabijam karpia na Wigilię. Zabiłem niejednego. Nie żebym lubił (zabijać nie lubię), ale dlatego, że mi smakuje. I zupa rybna na głowach, i karp smażony czy pieczony. Pod warunkiem, że ryba jest świeża, czyli własnoręcznie zabita. W tym roku też zabiję, ale portki będę miał pełne strachu. I to nie dlatego, że karpie już po dekapitacji zwykły otwierać gęby tak, jakby chciały się pochwalić koleżankom, że stać je na botoks. Strach przed zemstą zamordowanej ryby, która pośmiertnie zechce stanąć ością w gardle, też mnie nie paraliżuje. Boję się czegoś innego. Boję się, że podczas tej przykrej czynności (i dla karpia, i dla mnie) wpadnie do domu oddział antyterrorystów (antyterrarystów?), powali mnie na glebę, uratuje karpia, wpuści do rzeki, gdzie cudownie ocalona ofiara wigilijnych zwyczajów szybko zdechnie, ale za to na wolności. Zdechnie, jeśli tak mogę to ująć, humanitarnie.

Moje portki są pełne strachu, niestety, nie bezpodstawnie. Otóż niedawno tzw. media doniosły, że prokurator generalny wysłał do podległych mu prokuratur pismo w sprawie karpi. Napisał m.in., że „ogłuszania, wykrwawiania lub uśmiercania zwierząt mogą dokonywać jedynie osoby, które ukończyły 18 lat, posiadają wykształcenie co najmniej zasadnicze zawodowe oraz odbyły wymagane prawem szkolenie”. 18 lat skończyłem co najmniej 18 lat temu, wykształcenie co najmniej zasadnicze zawodowe mam, ale, kurka wodna, chyba nie mam wymaganego prawem szkolenia. Jak z żywego karpia zrobić smażonego pokazywał mi tata, ale nie mam tego na piśmie, nie mam też pewności, czy właśnie to było „wymagane prawem szkolenie”.

Zacząłem się głowić, jak legalnie zdobyć karpia na Wigilię. Z pomocą przyszedł mi internet. Fachowcy piszą, że podany przepis dotyczy zabijania w ubojniach zwierząt stałocieplnych, a ryba jest kręgowcem zmiennocieplnym. Taki kruczek czy też karpik prawny, ale odetchnąłem z ulgą. Nie muszę wzywać przeszkolonego fachowca z dyplomem do zabicia karpia. Na razie. Przecież na produkowaniu takich fachowców i zmuszaniu przez państwo do korzystania z ich usług można nieźle zarobić. Państwowy egzamin z zabijania karpia, humanitarnego przyrządzania barszczu bądź kapusty z grzybami, albo nawet Wyższa Szkoła Przyrządzania Potraw Wigilijnych? Nie takie pomysły lęgły się w głowach polskich elit i zostały wprowadzone w życie, więc portki wciąż mam pełne strachu.

Wolałbym, żeby szeroko pojęty tzw. polski wymiar sprawiedliwości, zamiast nad losem karpi pochylił się nad losem ludzi bezprawnie zwalnianych z pracy, nad losem ludzi latami dochodzącymi swoich praw w sądach, nad losem pracujących za grosze, formalnie nie bezrobotnych. Wiem, że prościej dbać o prawa karpia niż o prawa pracownika. Wiem, że karp nie domaga się podwyżek. Karp nigdy nie pójdzie na emeryturę. Karp ma w dolnej płetwie bezrobocie, poziom płacy minimalnej, zarobki, podatki, wydatki, budżet. I co dla polityków niezwykle ważne, karp nie ma głosu. Karp, gdy się buntuje, to z powrotem wpada do wanny i znów go można wyłowić. Nawet nie zapiszczy.

Wielu Polaków odgrywa rolę karpia, niczego się nie domaga, nie głosuje, muł przeczesuje pokornie. Ale mam nadzieję, że to nie będzie trwać wiecznie, czego Wam wszystkim życzę.

Wesołych Świąt!

Jeden z Drugą:)

Dodaj komentarz