Solidar Śląsko Dąbrow

Pokolenie utraconych możliwości

W 2013 roku wzrosła liczba młodych ludzi, którzy nie uczą się, nie pracują i nie podnoszą swoich kwalifikacji. Ich odsetek w Polsce przekroczył już średnią dla państw Unii Europejskiej.

Not in Education, Employment or Training, czyli NEET. Tak, tłumacząc z języka angielskiego, nazywa się młodych ludzi, którzy są zupełnie bierni na rynku pracy. Nie uczą się, nie pracują i nie podnoszą swoich kwalifikacji. Według Eurostatu w ubiegłym roku w Polsce w grupie wiekowej od 15 do 29 lat było ich 16,2 proc. W tym czasie średnia dla Unii Europejskiej wyniosła 15,9 proc. Najmniej młodych ludzi biernych zawodowo było w Holandii – 7,1 proc, najwięcej w Grecji – 28,5 proc. Najbardziej niepokojące jest to, że liczba NEET-sów systematycznie wzrasta, zarówno w UE, jak i w większości rozwiniętych państw świata. W Polsce od 2008 roku przybyło ich aż 4 proc.

Zdaniem dr. Rafała Mustera, socjologa z Uniwersytetu Śląskiego, nie można mówić o jednej przyczynie rosnącej bierności młodych ludzi. Jest ich wiele. Od kwestii indywidualnego podejścia do etosu pracy, wartości wyniesionych z domu i sposobu wychowania, po coraz gorszą sytuację na rynku pracy. – Postawy bierne są bardziej rozpowszechnione w tych środowiskach, w których rodzice są bez pracy i mają problemy z jej znalezieniem – mówi socjolog.

Dzieci recesji
Eksperci UNICEF w opublikowanym niedawno raporcie pt. „Dzieci recesji: Wpływ kryzysu gospodarczego na warunki i jakość życia dzieci w krajach wysokorozwiniętych” rosnącą liczbę młodzieży biernej zawodowo łączą bezpośrednio z kryzysem gospodarczym, który rozpoczął się w 2008 roku. – Recesja szczególnie mocno odcisnęła swoje piętno na młodych ludziach, a wskaźnik NEET wzrósł dramatycznie w większości krajów UE. W 2013 roku 7,5 miliona młodych ludzi, co odpowiada prawie całej populacji Szwajcarii, nie pracowało, nie uczyło się, nie szkoliło. To o milion więcej niż w 2008 roku – napisali autorzy raportu. Przy czym te liczby odnoszą się tylko do młodzieży w wieku 15-24 lata.

W raporcie UNICEF Polska wskazana została obok Luksemburga jako jeden z dwóch wyjątków. Niestety w przeciwieństwie do tego drugiego państwa, negatywny. W Luksemburgu mimo recesji odnotowano spadek liczby NEET-sów, u nas odwrotnie – pomimo wzrostu gospodarczego przybyło biernej młodzieży. A to oznacza, że w Polsce problemem staje się po prostu kiepska jakość rynku pracy.

Bo nie ma pracy
Jak podkreśla dr Muster, w Polsce główną przyczyną wzrostu bierności zawodowej ludzi młodych są bariery uniemożliwiające wejście na rynek pracy. – Być może część z nich po ukończeniu określonego poziomu edukacji wysłała dziesiątki swoich CV i listów motywacyjnych do firm i spotkała się z brakiem reakcji ze strony pracodawców. Wielu ludzi nie może znaleźć pracy, które odpowiadałby ich kompetencjom i kwalifikacjom, nie zdając sobie sprawy z tego, że kompetencje te bardzo szybko się dezaktualizują – mówi dr Muster.

Jego zdaniem poważnym problemem, zniechęcającym młodych ludzi do aktywności, jest uelastycznianie rynku pracy i znikoma oferta stałych umów o pracę. – To jest związane z tym, że coraz trudniej znaleźć pracę etatową, nie tyle dobrze płatną, ile względnie stabilną, stwarzającą poczucie bezpieczeństwa – dodaje socjolog. Z tego względu część młodych ludzi zaczyna się wycofywać. Zniechęceni nie szukają pracy, bo są przekonani, że i tak jej nie znajdą. – Zaczynają mówić: Nie szukam, bo nawet jak znajdę, to będzie to praca tymczasowa, na chwilę, na tu i teraz. To się nie opłaca, chciałbym pracować w kopalni albo w innym zakładzie, w którym jest zabezpieczenie socjalne. A takich ofert na naszym regionalnym rynku pracy po prostu nie ma. Podobnie jak w całym kraju – mówi dr Muster.

Kryzys szkolnictwa zawodowego
Inną przyczyną, która wpłynęła na pogorszenie sytuacji ludzi młodych na rynku pracy, jest kryzys szkolnictwa zawodowego, ograniczenie kształcenia dualnego, czyli równoległego praktycznego i teoretycznego, które jest podstawą edukacji w innych krajach, np. w Niemczech. – Przy zakładach pracy nie ma już szkół, w których młodzi ludzie mogliby się nauczyć zawodu. Z drugiej strony o szkołach zawodowych mówi się źle, część rodziców jest przekonana, że nie wypada posłać swojego dziecka do zawodówki. Potrzebne są zmiany systemowe, trzeba odczarować szkoły zawodowe, pokazywać, że są w stanie przekazać młodym ludziom kompetencje i umiejętności pożądane przez pracodawców
– podkreśla socjolog.

Agnieszka Konieczny

wykres na podst. danych Eurostatu

 

Dodaj komentarz