Solidar Śląsko Dąbrow

Podatek od marzeń

Co bym zrobił, gdybym wygrał w totolotka? Ile to razy każdy z nas, po cichu i na głos, samotnie
i w gronie kolegów, zastanawiał się nad odpowiedzią na to pytanie? Nie sposób policzyć. Najpopularniejszy plan na sensowne spożytkowanie wygranej to dom, samochód, część puli dla bliskich, a reszta do banku i świetlana przyszłość dzięki dochodom z odsetek. Brzmi nieźle, ale diabeł tkwi w szczegółach. Po pierwsze, jaki dom, za ile i gdzie? Jaki samochód? Ile odpalić bliskim? Czy to będzie za dużo, czy za mało? No i ile wyjdzie tych odsetek, gdyby np. bank przyjął to na 5 proc. rocznie? Jest szerokie pole do dyskusji. A gdy jeszcze ktoś zapyta, czy po takiej wygranej chodziłbyś nadal do pracy, czy raczej rzucił to wszystko w diabły, to dopiero wybucha gorąca dyskusja. W końcu przychodzi moment, że zaczynasz się zastanawiać, czy aby na pewno chciałbyś wygrać w totolotka? A może zamiast tych milionów w kumulacji, wystarczyłoby 200 tys. zyli w mniejszym lotku. Przepuścić na przyjemności 200 tys., to zawsze mniej boli niż roztrwonienie 10 milionów.
60 lat temu, 27 stycznia 1957 roku odbyło się pierwsze losowanie totolotka. Na przestrzeni lat zmieniały się nazwy, powstawały dodatkowe wersje. W latach 70-tych ruszyły telewizyjne transmisje z losowań. Pamiętam brzmiące jak zaklęcia formułki o tym, że bęben maszyny losującej jest pusty, że następuje zwolnienie blokady, potem charakterystyczny łoskot i hipnotyzujący obrazek wirujących piłeczek i wiatraka, który czerpał te ze zwycięskimi liczbami. Brzdącem byłem, oglądając tę cudowną maszynę na ekranie czarno-białego telewizora marki Ametyst. Czasami tata niby dla żartu, a pewnie z nadzieją, że będę miał szczęśliwą rękę, dawał mi do skreślenia parę zakładów. Potem śledziliśmy losowanie w telewizji. Efekt był zawsze ten sam. Nic nie wygraliśmy. Podczas tych telewizyjnych transmisji można było zobaczyć członków komisji, która „czuwała nad prawidłowością przebiegu głosowania”. Zastanawiałem się, czy oni już wiedzą, jakie będą numerki. Początkowo podejrzewałem, że tak. Twarze owych kapłanów i kapłanek uczestniczących w celebracji świeckiej ceremonii uzyskiwania szczęścia na ziemi wydawały mi się mocno podejrzane. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że nie wiedzą. Bo przecież gdyby wiedzieli, to by tam nie siedzieli i nie narażali się na złe spojrzenia widzów, którzy znów nie wygrali. Chociaż, kto wie?
Przez lata maszyna losująca przechodziła modyfikacje, zmieniała się formułka wygłaszana przez prowadzącego, zmieniła się nazwa, wprowadzono nowe rodzaje zakładów. Hasło reklamowe loterii z lat 90-tych, czyli słynne: „Miliard w środę, miliard w sobotę” upamiętnia poziom inflacji, która opróżniała kieszenie Polaków w czasach tzw. transformacji. Ale tego już nie wspominam z sentymentem. To były czasy, gdy wielu ludzi już tylko w totolotku widziało szansę na poprawę losu. Dziś, kiedy kupon totolotka można kupić na każdym kroku, a nie tylko w kolekturze, często spotykam ludzi, kupujących „jeden na chybił-trafił”. Często to emerytki i emeryci, którzy w ten sposób pożytkują resztę z zakupów spożywczych. Niektórzy przynoszą stary kupon z prośbą o sprawdzenie w maszynie, czy aby się nie pomylili, czy może coś przeoczyli i jednak jest jakaś wygrana. Taka, która starczy na kolejny kupon. I tak od lat płacą podatek od marzeń.
Jeden z Drugą;)

Dodaj komentarz