Solidar Śląsko Dąbrow

Pańszczyźniani mieli lepiej

Nie ma nic gorszego niż powrót do roboty po urlopie. No bo jak to? Tak długo człowiek na to czekał, a to już koniec? Znowu przez bity rok trzeba się kręcić w tym kieracie i chomikować cenne dni od kadrowego? Po powrocie do szarej rzeczywistości pourlopowej pozostaje tylko rozpaczliwe wertowanie kartek w kalendarzu w poszukiwaniu nadprogramowych dni wolnych od pracy, a i z tym specjalnych nadziei raczej wiązać nie należy. W całym lipcu i sierpniu jest tylko jedno święto przypadające w dzień powszedni. Dlaczego tak to poustawiali? Nie wiadomo. Są oczywiście przyczyny obiektywne, których przeskoczyć nijak się nie da. Święta pracy, raczej nie można przesunąć na lipiec, a i z fetowaniem Konstytucji 3 maja w sierpniu mógłby być problem.

Inna sprawa, jeżeli chodzi o Święto Niepodległości. Normalne kraje obchodzą je w lecie, kiedy jest ciepło, słonecznie i sympatycznie. Francuzi 14 lipca, Amerykanie 10 dni wcześniej. A kiedy my obchodzimy najradośniejsze – mogłoby się wydawać – państwowe święto? Oczywiście w połowie listopada, gdy noc trwa 16 godzin, a do tego zazwyczaj panuje pieroński ziąb i leje deszcz ze śniegiem.

Najgorsze jest to, że wcale nie musiało tak być. Mało kto wie, ale pierwszym państwowym świętem w historii naszego narodu i jednocześnie nieformalnym dniem niepodległości był 15 lipca. Święto ustanowił król Jagiełło w pierwszą rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Ten dzień wszystkie stany spędzały na dziękczynnych modłach lub na balowaniu, a najczęściej na jednym i drugim w porządku chronologicznym.

W XV wieku ludzie wiedzieli jak poukładać sobie życie, żeby było najprościej i jednocześnie najlepiej. Wszystko było jasne i dla wszystkich zrozumiałe. Król miał rządzić, rycerze mieli się tłuc, a chłopi uprawiać ziemię. Ziemia należała do króla, do Kościoła, albo do rycerzy. Chłop tę ziemię dzierżawił, a w zamian za to odrabiał pańszczyznę. W razie różnicy zdań z sąsiednimi państwami, monarcha razem z wojskiem wypracowywali kompromisy na polach bitew, a chłop miał święty spokój. Posiadał etat na czas nieokreślony i pewność, że raczej nikt go z roboty nie wyrzuci. Jak zachorował szedł do zielarki, która była w każdej wsi. Poradę medyczną dostawał od ręki, a nie po miesiącach czekania w kolejce. Na wiek emerytalny i drugi filar chłop sobie gwizdał, bo średnia wieku wynosiła wówczas 33 lata. Z urzędami użerać się nie musiał, bo pisać ani czytać nie potrafił.

Wbrew obiegowej opinii zaczerpniętej z PRL-owskich podręczników historii pan o swoich chłopów dbał, bo jakby ich głodził i ciemiężył, to by mu powymierali i pola stałyby odłogiem. Pańszczyzna była, ale przynajmniej na początku nie taka znowu straszna, jak ją dzisiaj malują. W XV wieku najczęściej chłop pracował na pańskim polu 2-3 dni w tygodniu. Jak przyszedł z dwoma synami, to opędził pańszczyźniany obowiązek w jeden dzień. Resztę miał dla siebie. Szacuje się, że w czasach Jagiełły pańszczyźniany chłop pracował na pana ok. 40 dni w roku. Anno Domini 2013 jego potomek zwany dla niepoznaki wolnym obywatelem na podatki pracował od 1 stycznia do 22 czerwca, czyli przez 173 dni.

Może rzeczywiście ten listopad to dobry pomysł. Skoro demokracja do pięt nie dorasta pańszczyźnie, to i świętować specjalnie nie ma czego.

Trzeci z Czwartą:)

Dodaj komentarz