Obawiam się wejścia na grecką drogę
Licznik długu publicznego wskazuje, że Polska obecnie zadłużona jest na 874 mld zł. Kto nas tak urządził?
– Przy tym liczniku zamontowanym w publicznym miejscu w Warszawie z inicjatywy prof. Balcerowicza powinien widnieć dopisek: „Połowa tego długu to moje zasługi”. Bo to zadłużenie w dużym stopniu wynika z przeprowadzonej przez niego bardzo niefortunnej reformy emerytalnej. Jeżeli trudno było zwiększyć podatki, a zarazem trudno było ograniczyć niektóre wydatki, to ta reforma musiała spowodować ogromny przyrost długu. A przypomnę, że głosowała za nią przytłaczająca większość polityków z PO.
Dla przeciętnych ludzi kwota długu jest piorunująco wysoka.
– Tak się może wydawać, ale długi mają wszystkie kraje i nie można rozpatrywać ich w kategoriach nieszczęścia. Ono zaczyna się wtedy, gdy jesteśmy już nadmiernie zadłużeni. A nasz dług sektora rządowego na tle Europy i świata do tej pory utrzymuje się w stanach średnich. Nie osiągnął jeszcze 55 proc. PKB. Są kraje, które przekraczają go nawet o 100 proc. Ale mimo że nasze zadłużenie nie jest jeszcze dramatyczne, to obecny stan w żadnym wypadku nie powinien nas usypiać. Bo jeśli Polski nie dotknie recesja, to na pewno przez dłuższy okres będziemy mieli niski wzrost gospodarczy. Będziemy skazani na dalsze zadłużanie się oraz na perspektywę zderzenia się z normą ostrożnościową.
Czym może skutkować zawieszenie w lipcu przez rząd w ustawie o finansach publicznych 50-procentowego progu ostrożnościowego m.in. po to, by znowelizować tegoroczny budżet, w którym brakuje aż 24 mld zł? Czy rozwiązaniem tego problemu są planowane przez rząd kolejne pożyczki i cięcia finansów w resortach?
– Zawieszenie progu to bardzo nieodpowiedzialna polityka. Do zmierzenia się z drugim progiem ostrożnościowym w żadnym wypadku nie wolno dopuścić. Gdyby tak się stało, to wpadniemy w poważne tarapaty. Dla rynków finansowych, będzie to wyraźny sygnał, że mamy kłopoty. Jeśli w tym roku przekroczymy tę normę na poziomie 55 proc, to zgodnie z dyspozycją ustawy o finansach publicznych, w przyszłym roku rząd musiałby przedstawić budżet bez deficytu. A to moim zdaniem nie jest możliwe. Dramatyczne staje się, gdy stopa wzrostu jest bardzo niska, gdy dochody sektora publicznego nie rosną. Tego najbardziej się obawiam. Ścieżka wzrostu nie jest poza zasięgiem naszych możliwości, ale to, co obecnie robi rząd, to manipulacja. Obawiam się wejścia na tzw. grecką drogę. Pieniądze potrzebne są już i pozostają nam tylko pożyczki.
Co powinien robić rząd, zamiast pogrążać kraj w kolejnych długach?
– Ograniczyć wydatki, ale na gigantyczną skalę, a to raczej niemożliwe. Natomiast realne jest zwiększenie podatków. Nic złego by się nie stało, gdyby upomnieć się o podatki od ludzi z wysokimi dochodami. Ci ludzie są świętymi krowami, nie można sięgać do ich głębokich kieszeni, bo ochrona zamożnych to polityczny target rządu. I dlatego rząd sięga do dużej ilości płytkich kieszeni, a to uderza w bieżący popyt na rynku. Nie trzeba wyjaśniać, że płytkie kieszenie mają zwykli ludzie zatrudnieni na etatach oraz emeryci i renciści. Oni właśnie są najlepszymi płatnikami podatków, bo nie mogą ukryć swoich dochodów.
Unikanie płacenia podatków przez zamożnych obywateli może doprowadzić państwo do bankructwa?
– Potencjalnie Polska może zbankrutować, ale sądzę, że takiego zagrożenia nie ma. Ale przypomnę, że do upadku I RP doprowadziła niechęć ludzi uprzywilejowanych do płacenia podatków. Teraz jesteśmy w podobnej sytuacji. Mamy ogromną grupę tych, którzy skutecznie ukrywają swoje dochody. Podatek od dochodów ponad 7 tys. zł brutto odprowadza tylko 2 proc. podatników. Mamy też podatek liniowy dla samozatrudnionych, ale Polska to jedyny kraj, gdzie funkcjonuje on z myślą o najbogatszych. Ten podatek daje swobodę kalkulowania kosztów uzyskania przychodu.
Dług publiczny rozkładany jest na wszystkich Polaków i wychodzi na to, że każdy z nas, czy bogaty czy biedny, ma do spłaty ponad 23 tys. zł długu. Ale już ze wszystkimi ukrytymi zobowiązaniami kredytowymi to zadłużenie może wynosić nawet ponad 60 tys. zł na głowę. Dlaczego ten dług obciąża nasze portfele?
– Bo siedzimy we wspólnej łodzi. Nie można powiedzieć, że rząd zadłużył i rząd zapłaci, bo wszystkim nam grozi konsekwencja w postaci bojkotu Polski przez rynki finansowe i dramatyczne tego następstwa. Ale jeśli nasza gospodarka powróciłaby na ścieżkę wzrostu, to ze spłatą tych indywidualnych zadłużeń nie mielibyśmy większego kłopotu. Ściągane byłyby w ramach podatków. Redukcja długu publicznego jest możliwa pod warunkiem, że rząd podejmie działania zmierzające do uzyskania przyzwoitego tempa wzrostu gospodarczego. Ale osobiście w to wątpię.
Rosnący dług publiczny niesie ze sobą jeszcze inne zagrożenia społeczne?
– To niezdolność dofinansowania m.in. służby zdrowia, edukacji, czy sektora obronnego kraju. Ale jest też cały szereg innych wydatków np. dotacje dla samorządów, znajdujących się w coraz trudniejszej sytuacji.
Z ekonomistą prof. Ryszardem Bugajem rozmawiała Beata Gajdziszewska