Solidar Śląsko Dąbrow

Niezniszczalne produkty Huty Silesia

Gdyby Huta Silesia przetrwała, w zeszłym roku obchodziłaby 260-lecie istnienia. W XVIII wieku na terenie dzisiejszego Rybnika Paruszowca zbudowano pierwszy piec do wytapiania żelaza z rudy limonitu. Wówczas w okolicy funkcjonowało kilkanaście kuźnic zajmujących się produkcją i obróbką żelaza. Już 200 lat wcześniej odkryto na tym terenie złoża rudy, a potężne lasy rosnące nieopodal dostarczały drewna i węgla drzewnego, niezbędnego wówczas do wytopu żelaza. 

Przemysł hutniczy na ziemi rybnickiej podupadł w drugiej połowie XIX w., gdy złoża rud zaczęły się kończyć. Ostatecznie przetrwały tylko trzy zakłady. Jednym z nich był Ośrodek Hutniczy Paruszowiec. Zakład systematycznie modernizowano. W 1898 roku rozbudowano walcownię, która z niewielkimi ulepszeniami przetrwała do 1970 roku. W tamtym okresie wybudowano też tłocznie, warsztaty blacharskie i mechaniczne oraz trawiarnie. Powstała emaliarnia z 24 piecami muflowymi, piec do wytapiania szkliwa emaliarskiego i bocznica kolejowa. 

Od panzerfaustów do garnków
Po wybuchu II wojny światowej Niemcy przestawili produkcję huty na potrzeby armii. W Rybniku produkowano m.in. łuski do pocisków artyleryjskich, hełmy oraz granatniki Panzerfaust. W 1945 roku huta przez 1,5 miesiąca znajdowała się niemal na samej linii frontu. Mimo ogromnych zniszczeń produkcję wznowiono kilka tygodni po zakończeniu działań wojennych. Następnie huta została znacjonalizowana i podporządkowana Centralnemu Zarządowi Przemysłu Metalowego. 

Zaraz po wojnie rybnicki zakład zatrudniał niespełna 2200 osób, dekadę później pracowników było już 2 razy więcej. Jednak prawdziwy rozkwit zakładu to lata 60-te i 70-te. W szczytowym okresie huta dawała pracę nawet 5,5 tys. ludzi. Cała Polska poznała wówczas naczynia i garnki firmowane pieczątką Huty Silesia Rybnik z charakterystycznym koziołkiem niosącym na grzbiecie imbryczek. – Do końca nie wiadomo, skąd wziął się ten koziołek. Jedna z wersji głosi, że tuż po wojnie, kiedy panowała straszna bieda, jeden z pracowników huty odpowiedzialny za aprowizację jeździł w góry, gdzie kupował kozy, aby pracownicy huty mieli co jeść – mówi z uśmiechem pan Jerzy Natkaniec, wieloletni pracownik Huty Silesia, współautor dwóch książek o historii tego zakładu. 

Na początku lat 60-tych huta zaczęła wytwarzać emaliowane naczynia zdobione techniką sitodruku. Projektowaniem wzorów zajmowali się plastycy przemysłowi, absolwenci ASP Krystian Burda i Alojzy Śliwka. Popyt na kolorowe rondelki, brytfanki i garnki był tak duży, że wkrótce rozpoczęto produkcję na trzy zmiany. Łącznie w latach 1946-1991 Hutę Silesia opuściło 460 mln sztuk naczyń emaliowanych. Znaczna część trafiła na eksport m.in do krajów skandynawskich, Holandii, Francji, czy Kanady. Kilkadziesiąt kompletów kawowych „Mocca” zamówiła nawet brytyjska królowa Elżbieta II. – To była emaliowana blacha, ale wyglądała jak najlepszej jakości, przepięknie zdobiona ceramika. Dzisiaj już nikt nie produkuje takich rzeczy – podkreśla Jerzy Natkaniec. 

Zdarzały się też zamówienia z bardziej egzotycznych krajów, takich jak Brazylia, Wybrzeże Kości Słoniowej czy Togo. – Na początku lat 70-tych klient z Ghany złożył zamówienie m.in. na 5 tys. sztuk nocników. Bardzo nas zdziwiło, po co tyle nocników potrzebnych w Ghanie? Okazało się, że były to według odbiorców doskonałe naczynia do zbierania kawy – wspomina pan Franciszek Sycha w książce „Moja Huta Silesia” napisanej wspólnie z Jerzym Natkańcem. 

Niezniszczalne lodówki
Huta Silesia to jednak nie tylko emaliowane naczynia. Produkcja zakładu była niezwykle zdywersyfikowana. W rybnickich halach produkcyjnych powstawały konwie mleczarskie, beczki na paliwo, grzejniki płytowe, czajniki z gwizdkiem, wirówki do bielizny, elektryczne prodiże, a nawet domowe urządzenia do produkcji lodów. W 1962 roku hutę opuściła pierwsza partia lodówek. To był obok emaliowanych naczyń największy hit rybnickiej huty. Na początku agregaty do chłodziarek sprowadzano z Bydgoskiej Fabryki Urządzeń Chłodniczych, a do izolacji termicznej wykorzystywano styropian budowlany i watę szklaną. Lodówki montowano metodą niemal chałupniczą. Później wprowadzono produkcję gniazdową, a następnie taśmową. Styropian zastąpiła izolacja poliuretanowa, a w miejsce krajowych agregatów pojawiły się lepszej jakości urządzenia czeskiej Calexpo i jugosłowiańskiego Gorenje. 

Łącznie Silesia w całej swojej historii wyprodukowała niemal 2,5 mln chłodziarek. Wszystkie łączyła jedna cecha – były piekielnie solidne. – Mój znajomy jeszcze do niedawna miał w piwnicy działającą lodówkę naszej produkcji i to jeden z pierwszych modeli jeszcze z lat 60-tych. Pod względem technologicznym lodówki Silesii śmiało mogły konkurować z produktami zachodnich firm. Inaczej było pod względem wyglądu. Zachodnie były efektowniejsze, używano do ich wykończenia lepszych materiałów. Nas nie było na to stać – mówi Jerzy Natkaniec. 

Hełmy i menażki
Zupełnie osobnym segmentem działalności rybnickiej fabryki była produkcja wojskowa. Zakład w przeszłości wytwarzający panzerfausty, a jeszcze wcześniej, w czasie wojen napoleońskich kule kartaczowe dla pruskiej armii, tym razem skupił się na sprzęcie obronnym i pomocniczym. W Silesii produkowano obudowy do świec dymnych, menażki, termosy wojskowe oraz hełmy. – Trzeba je było robić ze specjalnego stopu, trudnego do obróbki. Każdą partię należało przetestować. W tym celu na terenie zakładu powstała strzelnica. Raz dostaliśmy zamówienie od egipskiej armii na 200 tys. hełmów, podczas gdy miesięcznie produkowaliśmy góra 10-15 tys. Cały zakład stanął na głowie, ale wykonaliśmy zlecenie – wspomina Jerzy Natkaniec. 

Zabrakło żywicielki
Podobnie jak w przypadku wielu innych zakładów przemysłowych, świetnie prosperujących w latach 60-tych i 70-tych, kłopoty Huty Silesia rozpoczęły się wraz z wprowadzeniem stanu wojennego. Transformacja ustrojowa i marazm początku lat 90-tych dobiły zakład, który ostatecznie został zlikwidowany w 1998 roku. Część budynków należących do huty sprzedano innym podmiotom gospodarczym, pozostałe zostały wyburzone lub pozostawione same sobie. Upadek huty był ogromnym ciosem dla całej okolicy. – Kiedyś Paruszowiec nie odbiegał poziomem zamożności od innych części miasta. Dzisiaj starsi mieszkańcy utrzymują się ze skromnych emerytur, a młodsi mają problemy ze znalezieniem pracy lub wyjechali. Zabrakło żywicielki – mówi Jerzy Natkaniec. 

Łukasz Karczmarzyk

Dodaj komentarz