Solidar Śląsko Dąbrow

Niezależny związek. To bolało władzę najbardziej

Pełen niepokoju, gniewu i wzburzenia historyczny okres przemian – lato 1980 roku. Gdzie Pan był, gdy fala strajków zaczęła rozlewać się po całym kraju?
– Miałem urlop i odwiedzałem rodzinę w Nowym Sączu. Obserwowałem bardzo intensywnie wydarzenia, jakie miały miejsce właśnie wtedy w Polsce, w Gdańsku. Słuchaliśmy radia Wolna Europa, oglądaliśmy przekazy w telewizji. Atmosfera polityczna była wtedy szczególna. Było czuć ogólne poruszenie w narodzie. Mówiło się właściwie wyłącznie o tym. Pod koniec sierpnia wróciłem do domu. Wiedziałem, że kopalnie strajkują, ale cały czas dołączają się kolejne zakłady. Jako że mieszkałem w Zabrzu na Helence, czyli w sąsiedztwie Bytomia, to słyszałem, że dołączyły się bytomskie kopalnie. Pamiętam, jak na początku września zjawiłem się w zakładzie pracy, to było chyba około 10 września, jak dostawaliśmy wypłaty. Wywiązała się ostra dyskusja pod hasłem: „a my tak siedzimy tu, jak te muły pracujemy, a tam świat walczy o godność człowieka”. Cała gorycz i chowana w sobie uraza wobec rządzących wylała się z zebranych: utyskiwano, narzekano i skarżono się, bo ludzi traktowano paskudnie, podobnie jak i dzisiaj, na zasadzie: „nie podoba Ci się, to się zwolnij”.

Czym skutkowały te burzliwe dyskusje?
– Powstały postulaty, ale niewyjaśniona została kwestia, kto będzie reprezentował załogę. Odbyło się więc głosowanie i zostałem wybrany do trzyosobowej grupy reprezentantów. W tym czasie strajk w Hucie Katowice był zawieszony, ale nie został zakończony. Pojechaliśmy tam, by zarejestrować podmiot, który utworzyliśmy. Nasz zakład przynależał do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego utworzonego w Hucie Katowice, który w niedługim czasie zrzeszał około miliona ludzi. Wśród tak dużej liczby członków, którzy nie byli wcześniej w żadnej organizacji, trzeba było wybierać. Dla Służby Bezpieczeństwa było to fantastyczne pole do tego, by przenikać do nowych struktur i wpływać na kierunki działania naszego ruchu, co im się nie udało, ale próby były.

Jak Pan uważa, czy trudniejsze było wywalczenie postulatów, czy raczej utrzymanie Solidarności przy życiu?
– Ja myślę, że postulaty to była drobnostka w porównaniu do istnienia i tolerowania przez władzę niezależnego związku zawodowego, organizacji nie podlegającej kontroli państwa totalitarnego. To był ewenement i wyłom. To bolało władzę najbardziej. Szczególnie, że na bazie Solidarności wyrosło całe mnóstwo różnego rodzaju inicjatyw politycznych i społecznych. Po prostu to był taki przełom, który zmienił Polskę.

Można powiedzieć, że utworzenie Solidarności było pierwszym krokiem do tego, by zrzeszone w jej szeregach społeczeństwo mogło zawalczyć o godziwe życie…
– Dzięki impulsowi Solidarności wyzwolony został pewien duch w narodzie, którego nie dało się już żadnym czołgiem, żadnym stanem wojennym opanować. W konsekwencji to ten impuls doprowadził do upadku systemu. Szczerze powiem, że nic mnie w życiu tak nie zmotywowało jak właśnie Solidarność.

Z Eugeniuszem Karasińskim, w 1980 roku przewodniczącym Komitetu Założycielskiego Solidarności w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Gospodarki Maszynami rozmawiała Kinga Muca

Eugeniusz Karasiński – działacz Solidarności, od kwietnia 1981 roku członek Prezydium Zarządu MKZ Katowice, przebywał w obozie dla internowanych w Zabrzu-Zaborzu (marzec-kwiecień 1982 roku), 5 listopada 1982 – 3 lutego 1983 roku powołany do służby w Wojskowym Obozie Specjalnym w Wędrzynie, obecnie kieruje pracami Biura Współpracy Zagranicznej, Integracji Europejskiej i Szkoleń Związkowych w Zarządzie Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ Solidarność.

 

Dodaj komentarz