Solidar Śląsko Dąbrow

Nie opłaca się być potulnym jak cielę

Każdy czasem ma ochotę powiedzieć „dość”. Rzucić robotę, wyłączyć telefon, pilot od telewizora wywalić przez okno i czmychnąć w jakąś głuszę, gdzie na człowieka czeka wyłącznie święty spokój. Niestety mało komu plan ten udaje się zrealizować. Bez szóstki w totka lub spadku po bogatej ciotce z Ameryki raczej nie da rady. Są jednak tacy, którym to się udaje, choć na pierwszy i drugi rzut oka wydają się niepozorni.

W 2013 roku do jednego z gospodarstw rolnych w Podzamku koło Złotego Stoku przywieziono krowę Matyldę. Krowa z pozoru niczym nie różniła się od innych. Kopyta cztery, rogi dwa, ogon jeden mówiąc krótko, wszystkie atrybuty, które krowa regulaminowo powinna posiadać, Matylda miała na swoim miejscu. Mimo to bardzo różniła się od innych mieszkańców obory. Gdy tylko dowiedziała się, że jej nowy dom to ciasna zagroda bez balkonu i widnej kuchni, że do końca życia ma produkować mleko, które zabierze gospodarz, a ona w zamian dostanie marną kupkę siana, postanowiła działać. Przy pierwszej okazji zerwała się z łańcucha na pastwisku i czmychnęła w las.

Wbrew krzywdzącemu stereotypowi, zgodnie z którym Matylda powinna być przykładem potulności, krowa partyzantka się zbuntowała. Postanowiła sama decydować, gdzie i kiedy ma się paść, nikomu nie dała się uwiązać na łańcuchu. Czasem wchodziła w szkodę rolnikom, wyjadając im po nocach uprawy z pól, ale przecież każda rewolucja wymaga ofiar. Matyldzie sprzyjało szczęście i pogoda. Dwie ostatnie zimy były łagodne więc niepokorna krowa dała radę. Przetrwała obławę z myśliwskimi psami i nagonką, wydostała się z wnyków, które zastawili na nią źli ludzie.

Matylda postawiła się nie tylko ekipie rządzącej w gospodarstwie, ale całej Unii Europejskiej. Zgodnie z unijnymi przepisami każda krowa musi mieć swój paszport i rubrykę w rejestrze. Unijnym biurokratom do głowy nie przyszło, że krowa może chcieć żyć inaczej niż w ciasnej zagrodzie. Pojęcie bezpańskiej krowy w unijnych dyrektywach nie funkcjonuje. Tym sposobem Matylda stała się nie tylko najprawdopodobniej jedyną wolną krową w Europie, ale również jedyną nie zapisaną w żadnym rejestrze, spisie, czy ewidencji.

Krowia partyzantka trwała dwa lata. Pisały o niej polskie i zagraniczne gazety. W końcu pewien rolnik z Podzamka zrozumiał, że skoro niepokorna krowa nie zgięła karku przed przemocą i nie dała się złapać siłą, trzeba spróbować inaczej, trzeba pójść na ustępstwa. Zamiast sideł i gończych psów, rolnik na spotkanie z Matyldą zabrał ze sobą kapustę jabłka i inne krowie smakołyki. Negocjacje trwały długo, krowa buntowniczka była nieufna, nie dała się nabrać na puste obietnice. W końcu udało się określić warunki brzegowe i osiągnąć porozumienie. Matylda zgodziła się wrócić z rolnikiem do gospodarstwa, ale pod warunkiem, że będzie traktowana lepiej niż wcześniej. Gospodarz przystał na jej postulaty. Zyskały na tym obie strony, krowa będzie pracować dla rolnika, a rolnik zapewni jej godne warunki. Jeśli będzie inaczej, Matylda pewnie znów się postawi. Rolnik o tym wie i raczej dwa razy się zastanowi, zanim zrobi Matyldzie krzywdę.

Morał historii krowy-partyzantki jest prosty jak budowa cepa. Nie warto być potulnym jak cielę i dawać się doić bez słowa sprzeciwu. Nawet jeżeli wszyscy w sąsiednich zagrodach twierdzą, że jest inaczej.

Trzeci z Czwartą:)

Dodaj komentarz