Solidar Śląsko Dąbrow

Nie będę na niego głosował

Mam problem z wyborami samorządowymi. Chętnie oddałbym swój głos na jakiegoś kandydata czy kandydatkę, ale większość z nich nawet nie próbuje mnie do tego zachęcić. W dodatku jest też mocna grupa, która aktywnie mnie do swoich kandydatur zniechęca.

Na przykład ci, co wiszą na słupach. Już na pierwszy rzut oka widać, że ktoś odwala prowizorkę. Plakat przyklejony na kartonie, przytwierdzony do słupa lub płotu plastikową opaską zaciskową, zwaną potocznie trytytką. Obraz nędzy i rozpaczy. Ja bym nie powierzył mu umycia talerza z obawy, że potłucze, a ten chce w moim imieniu zarządzać miastem.

Wiszą i powiewają
Pomysłowość wykonawców plakatowej prowizorki owocuje tragikomicznymi efektami. Przy budynku szkoły na moim osiedlu stoi sobie betonowy słup. Najpierw zadyndał na nim jeden kandydat, wkrótce potem dołączyło troje konkurentów. Zarówno z tej samej listy, jak i z konkurencyjnych ugrupowań. Tak sobie wiszą i powiewają. Nie wygląda to poważnie i nie chciałbym, aby akurat ci kandydaci reprezentowali mnie jako radni. Skoro nie potrafią zadbać o to, jak eksponowane są ich wizerunki, to jak będą dbać o rzeczy dalece ważniejsze? Są na plakatach i billboardach twarze ludzi, których stać na profesjonalne wyeksponowanie wizerunku, a w każdym razie nie oszczędzali na wydatkach na tego typu reklamę. Ale tu nabieram podejrzeń. Modyfikując trochę słynną wypowiedź pewnego prezesa, jeśli nie oszczędzali, to widocznie skądś mieli na to pieniądze… A już duże billboardy, na których kandydat nie pozostawia wątpliwości, kto za nim stoi ( bo na plakacie stoi obok i popiera), to dla mnie wyraźny sygnał na „nie”. Bez przesady. Z jakiej racji kandydat na prezydenta, wójta i burmistrza wskazuje mi, na kogo mam głosować w wyborach do rady. Ten niedoszły radny to niemowa, słup, pionek? Kiepska rekomendacja, choć z pewnością nie była tania.

Kalendarzyk z radnym
W teorii ogromnymi zaletami samorządów miały być: znajomość problemów lokalnej społeczności, bezpośredni kontakt z wyborcami na co dzień, większa kontrola społeczna i znacznie większa transparentność. Wolne żarty. Radni nie wychodzą do wyborców, nie rozmawiają z nimi. Radnych się widuje rzadko. Aktywizują się krótko przed wyborami, zaśmiecając okolice plakatami albo np. kalendarzykami ze swoim wizerunkiem. Takimi małymi, wielkości karty bankomatowej. Gdy znajdziesz to coś za wycieraczką samochodu, to się zastanawiasz w pierwszej chwili, co temu auto-złomowi odbiło, żeby dawać wizerunek handlarza na wizytówkę. Jeśli nie wyrzucisz odruchowo do kosza, to jest pewna szansa, że odczytasz, iż to kandydat na miejskiego rajcę stara się tak nieudolnie o Twoje względy. Często widzisz go, a własciwie jego fotę po raz pierwszy i ostatni. Chyba, że jest uparty, to zobaczysz go znów za 4 lata.

Między drzwiami a wycieraczką
Kilka dni temu spotkałem się z innym chwytem marketingowym z wykorzystaniem kalendarzyka. Gdy wychodziłem z mieszkania, do przedpokoju wpadł kartonik. Przypuszczalnie wsunięty między skrzydło drzwi a framugę. Nie była to reklama usług remontowo-budowlanych, lecz kalendarzyk z wizerunkiem pewnego łysego osobnika, wyglądającego na pracownika branży haracze i wymuszenia. Zdębiałem i nawet przez chwilę się zastanawiałem, komu i ile jestem winien. Popatrzyłem na rewers kalendarzyka jeszcze raz i okazało się, że ów poszkodowany na owłosieniu to kandydat na radnego. W sumie branża by się z grubsza zgadzała, ale ten facet dopiero aplikuje. Odetchnąłem z ulgą. Niemniej tak mnie profesjonalnie zachęcił, że zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle iść do wyborów.

Dać wyborcy lizaka
Do spełnienia swojego lokalnego, obywatelskiego obowiązku przekonał mnie inny kalendarzykowy kandydat, który naczytał się w podręcznikach politycznego marketingu, że trzeba wyjść do wyborców i że nawet drobny upominek powoduje, iż obdarowany będzie chciał się odwzajemnić. Na tym jednak edukację niestety zakończył. Gdy podszedł do mnie z przylepionym do fizys amerykańskim uśmiechem i wręczył mi kalendarzyk ze swoim wizerunkiem oraz lizaka, zapytałem, co jako radny zrobi z tymi (wiadomo z kim) ze spółdzielni, którzy zawyżają opłaty za mieszkanie. Wyraźnie speszony odparł, że się spieszy, że inni wyborcy czekają i oddalił się szybciutko. Przekonał mnie. Pójdę na wybory. Zagłosuję na jego bezpośredniego konkurenta z listy, albo kogoś z innego ugrupowania. Pójdę, aby zmniejszyć jego szanse. Bo obraża wyborców, pogardza nimi, uważając, że za kalendarzyk i lizaka oddadzą mu swój głos, a gdy otrzymuje okazję, aby wyrazić swoją opinię, poglądy, pomóc człowiekowi, doradzić, to chłopina ucieka. Może lepiej by mu było pozostać przy kartonie na trytytce i pod żadnym pozorem nie wychodzić do ludzi? Tak robi wielu samorządowców z dziada pradziada i to niestety dotychczas działało. Czy teraz też będzie?

Jedna z Drugą:)