Nadchodzi „zielona” inflacja
Poziom inflacji szokuje? Niestety, najgorsze dopiero przed nami. „Zielona rewolucja”, którą Bruksela przedstawia dziś jako jedyny sposób na uniezależnienie się od rosyjskich surowców energetycznych, będzie napędzać drożyznę przez wiele lat.
Po krótkim szoku wywołanym wybuchem wojny na Ukrainie klimatyczna agenda unijnych elit wróciła na stare tory. O ile na początku marca Frans Timmermans, wiceszef Komisji Europejskiej odpowiedzialny za Europejski Zielony Ład twierdził, że nie ma nic złego w traktowaniu węgla jako alternatywy dla rosyjskiego gazu, to już niespełna miesiąc później wskazywał, że Polska nie może rezygnować z odejścia od węgla, bo byłoby to działanie „przeciwko klimatowi i ochronie powietrza”. Na marginesie warto tutaj dodać, że zarówno Timmermans, jak i jego szefowa Ursula von der Leyen są znacznie mniej surowi dla paliw kopalnych importowanych z Federacji Rosyjskiej i wciąż dystansują się od pomysłu embarga na pochodzące z tego kraju gaz i ropę.
W obliczu wojny na Ukrainie, która obnażyła wszystkie słabości i absurdy unijnej polityki klimatyczno-energetycznej, Komisja Europejska nie tylko nie ma zamiaru z niej rezygnować, ale wręcz zapowiada przyspieszenie. W zaprezentowanym 8 marca „RePowerEU” planie nadzwyczajnych działań w obszarze energetyki w kontekście rosyjskiej agresji, zwiększenie inwestycji w OZE zostało przedstawione jako jeden z filarów procesu uniezależniania się od surowców z Federacji Rosyjskiej.
Będzie biedniej i zimniej
Jedyna istotna zmiana w narracji dotyczącej „zielonej rewolucji” polega na tym, że już mało kto nadal udaje, że będzie ona tania i pomoże budować dobrobyt europejskich społeczeństw. Dziś już nawet największe mainstreamowe media po obu stronach Atlantyku wprost przyznają, że w „zielonej” Europie będzie drożej, a przez to biedniej. – Przejście na innych dostawców (gazu – przyp. ŁK) i ostatecznie na więcej odnawialnych źródeł energii będzie kosztowne i bolesne. Ogólnie rzecz biorąc, Europejczycy mogą być biedniejsi i bardziej zmarznięci przynajmniej przez kilka lat z powodu rosnących cen i osłabionej aktywności gospodarczej spowodowanej niedoborami energii – czytamy w tekście opublikowanym na portalu New York Times 2 marca. Trzeba tutaj zaznaczyć, że przez wiele ostatnich lat NYT był jednym z piewców tezy głoszącej, że OZE to tania energia, „bo przecież wiatr wieje za darmo”.
Przepis na inflację
O negatywnych gospodarczych konsekwencjach inwestycji w energetykę wiatrową i słoneczną pisze też na łamach prestiżowego Wall Street Journal Mark P. Mills, przedstawiciel amerykańskiego think tanku ekonomicznego Manhattan Institute. Mills zauważa, że forsowane przez polityków inwestycje w OZE powodują nie tylko szybki wzrost cen energii, ale również gigantyczne podwyżki cen metali wykorzystywanych do budowy wiatraków, paneli fotowoltaicznych i akumulatorów, a to generuje dalszą inflację. – Wytwarzanie energii z wiatru i słońca, a zwłaszcza korzystanie z baterii wymaga ogromnego wzrostu dostaw miedzi, niklu, aluminium, grafitu, litu i innych minerałów. Każdy pojazd elektryczny zawiera około 400 funtów (ok. 180 kg – przyp. ŁK) więcej aluminium i około 150 funtów więcej miedzi niż konwencjonalny samochód. To samo dotyczy zestawu minerałów niezbędnych do budowy dziesiątek tysięcy turbin wiatrowych i milionów paneli słonecznych potrzebnych do zielonych planów. Niestety, jak zauważyła Międzynarodowa Agencja Energetyczna i inni, podaż kluczowych minerałów nie rośnie nawet w zbliżonym tempie. To przepis na inflację – czytamy na portalu Wall Street Journal. W efekcie – jak wylicza Mills – lit, czyli metal kluczowy do produkcji akumulatorów, zdrożał w ciągu ostatnich dwóch lat o 1000 proc. Ceny innych minerałów takich jak nikiel, aluminium czy miedź również wzrosły o 200-300 proc. Powołując się na dane Międzynarodowego Funduszu Walutowego ekspert Manhattan Institute wskazuje, że przemysł wydobywczy, będzie potrzebował ok. dekady na dostosowanie podaży wymienionych wyżej surowców do rosnącego w błyskawicznym tempie popytu. To z kolei oznacza, że drożyzna będzie trwać latami.
OZE coraz droższe
Wysokie ceny i niedobór surowców zadaje kłam często powtarzanemu twierdzeniu, że OZE są co prawda bardzo drogie, ale z czasem będą tanieć. Tymczasem adwokaci „zielonej energii” właśnie w ten sposób najczęściej uzasadniają gigantyczne dopłaty do wiatraków i paneli fotowoltaicznych. – Minerały stanowią ponad połowę kosztów produkcji akumulatorów i paneli słonecznych oraz około 20 proc. kosztów turbin wiatrowych. Na długo przed ostatnim skokiem cen metali prognostycy odnotowali wzrost kosztów produkcji w 2022 roku o 5 proc. w przypadku akumulatorów, 10 proc. w przypadku maszyn wiatrowych i 25 proc. w przypadku modułów słonecznych – czytamy w analizie opublikowanej przez WSJ.
Polska droga?
Czy odcięcie się od rosyjskich surowców energetycznych musi wiązać się z trwającą przez wiele lat drożyzną? Absolutnie nie. Pod warunkiem jednak, że zrobi się to inaczej niż proponuje Komisja Europejska. Polska jako kraj posiadający własny surowiec energetyczny jest tutaj potencjalnie w bardzo dobrej pozycji. Przy zastosowaniu nowoczesnych technologii z węgla można produkować energię tanio i zgodnie z celami klimatycznymi UE. Z kolei budowa instalacji do zgazowywania węgla pozwoliłaby nam zaspokoić znaczącą część zapotrzebowania na gaz. Aby to stało się możliwe, potrzebne są inwestycje, ale przede wszystkim polityczna wola polskiego rządu oraz pewność, że Bruksela nie będzie nam rzucać kłód pod nogi. Niestety słuchając wypowiedzi Timmermansa i spółki, trudno pozbyć się wrażenia, że polski węgiel wciąż jest dla Komisji Europejskiej znacznie większym wrogiem niż rosyjski gaz.
Łukasz Karczmarzyk
źródło foto: pixabay.com/CC0