Mój szlak bojowy

Druga wojna światowa zakończyła się 70 lat temu. Przez całe dzieciństwo wmawiano mi, że Polacy tę wojnę wygrali. Wmawiała szkoła, książki i telewizja. Wierzyłem w to. Jak wszystkie dzieci bawiłem się w bohaterów serialu „Czterej pancerni i pies”. Chciałem być blond Jankiem. Każdy chłopiec chciał. Miałem czołg w beczce na deszczówkę i czapkę tzw. uszankę, która robiła za hełmofon. Lufą czołgu był gruby patyk. I lałem w wyobraźni tych cholernych Niemców. Trup germańskiego najeźdźcy gęsto słał się na podwórku rodzinnego domu. Wierzyłem, że jeden Rudy 102 z polską załogą jest w stanie rozwalić całą dywizję niemieckich przygłupów w dziwacznych hełmach.
Pierwszych prawdziwych Niemców poznałem w pierwszej połowie latach 80-tych. I tych podobno dobrych z NRD i tych podobno złych z RFN. Już poznając tych dobrych, przeżyłem ogromny dysonans poznawczy. Do NRD pojechałem na obóz harcerski. Co prawda niemieccy pionierzy wyglądali tak samo, jak widywani na ilustracjach w książkach i w gazetach pionierzy radzieccy, mieli białe koszule i czerwone chusty, ale widziałem, że mieszkają w dużo bogatszym kraju. Po raz pierwszy jadłem wtedy takie zielone jabłka, które ku mojemu zdumieniu nie były kwaśne, tylko słodkie. Dziś są w każdym markecie. Po raz pierwszy jadłem salami. Dziwne, ale dobre.
Zazdrościłem im sklepów pełnych różnych towarów, sklepu zabawkowego z kolejkami PIKO. Pomyślałem, że życie jest niesprawiedliwe. Przecież to my wygraliśmy wojnę. Przecież przeszli kościuszkowcy szlakiem bojowym od Lenino do Berlina, aby ukarać Niemców za zdradziecką napaść na Polskę. Nasz Rudy 102 z palcem w lufie rozwalał ich dziadków ciamajdów w dziwnych hełmach, więc co to ma znaczyć? Karmiony peerelowską propagandą byłem skłonny uwierzyć, że NRD zamieszkują ci dobrzy Niemcy, którzy byli antyhitlerowcami i w nagrodę za tę wspaniałą postawę oraz walkę na rzecz pokoju na świecie mieszkają teraz w dobrobycie.
Niedługo potem odwiedziłem z rodzicami ich przyjaciół, którzy dawno, dawno temu wyjechali z Polski do swoich rodzin w tych złych Niemczech. Na granicy przez wagon przetoczyły się oddziały dobrych Niemców z psami, otwierając ściany i sufity w poszukiwaniu kontrabandy. Wyglądali trochę jak ci hitlerowcy z „Czterech pancernych”, ale mieli inne mundury. Pamiętam, jak po przejechaniu granicy pomiędzy dobrymi, a złymi Niemcami pasażerowie oddychali z ulgą, a ojciec powiedział coś, czego wówczas nie rozumiałem. „No, to jesteśmy za żelazną kurtyną”.
A za tą żelazną kurtyną świat był po prostu przepiękny. Piękne domy, piękne samochody, bogactwo. Przyjaciele rodziców na co dzień pracowali w fabryce taśm i tasiemek. On na cały etat, ona na pół etatu. Mieli przepiękny domek z ogródkiem, dwa samochody, dwa telewizory. A wokół wszędzie stało pełno takich domów, wszystko ociekało nigdy nie widzianym z pokładu mojego Rudego bogactwem, a sklepy były pełne towarów, które widziałem wcześniej tylko w zagranicznych katalogach. Długo by opisywać. To był szok. I pamiętam, że gdy przekraczaliśmy żelazną kurtynę z powrotem, tata mruknął: „A podobno to my wygraliśmy II wojnę światową”.
Dziś już jestem duży i wiem, że nie wygraliśmy. Ale co innego mnie dręczy. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że ta żelazna kurtyna wcale 26 lat temu nie została podniesiona, a jedynie lekko uchylona i przesunięta na piastowską granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Jeden z Drugą;)