Solidar Śląsko Dąbrow

Miało być lepiej, zostało po staremu

Polska nauka od lat jest niedofinansowana, a reforma systemu wprowadzona w 2018 roku niewiele zmieniła. To powoduje pauperyzację pracowników wyższych uczelni i instytutów naukowo-badawczych. Niekorzystnie odbija się też na gospodarce.

W Polsce roczne nakłady na naukę to 127 euro w przeliczeniu na osobę. To pięciokrotnie mniej od średniej unijnej wynoszącej 657 euro na osobę. W niektórych krajach, takich jak Austria i Dania na naukę przeznacza się 1270 euro na mieszkańca, czyli dziesięć razy więcej niż w Polsce.

– Na naukę, badania i rozwój Polska wydaje 0,5 proc. PKB. Do tego dochodzą środki unijne, łącznie z którymi ledwo przekraczamy 1 proc. PKB – mówi Krzysztof Pszczółka, szef „Solidarności” na Uniwersytecie Śląskim oraz wiceprzewodniczący Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „S”. Jak dodaje, to znacznie poniżej średniej unijnej, która wynosi przeszło 2 proc.

Nieczytelna rywalizacja
Zapowiadano, że sytuację polskiej nauki poprawi reforma z 2018 roku. Efekty zmian miały być widoczne po 4 latach. Miały, ale lepiej na pewno nie jest. W ocenie Krzysztofa Pszczółki, nawet jeśli niektóre założenia reformy miały sens, to w praktyce się nie sprawdziły. Chociażby odejście od płacenia placówkom za kształcenie studentów na rzecz punktowania badań naukowych. Przypuszczano, że takie rozwiązanie ograniczy zjawisko usilnego „produkowania” absolwentów uczelni. Ówczesne Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przedstawiło listę czasopism krajowych i zagranicznych wraz z liczbą punktów, które można uzyskać za opublikowanie w nich artykułu naukowego. W założeniu, im więcej punktów zdobyliby pracownicy danej uczelni, tym placówka lepiej wypadłaby w rankingu i dostała więcej środków. – Ta lista była wielokrotnie zmieniana. Jedne czasopisma dopisywano, inne skreślano, zmieniano także liczbę przypisanych im punktów, co zniekształcało rywalizację. W dodatku publikacje w czasopismach zagranicznych wiążą się dla autorów z dodatkowymi kosztami. Za recenzję, która jest warunkiem dopuszczenia artykułu do druku trzeba zapłacić nawet kilka tysięcy złotych. Dla polskich uczelni to spory wydatek – wyjaśnia wiceprzewodniczący Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „S”. W ocenie przedstawicieli „Solidarności” system punktowania szybko przestał być czytelny i wiarygodny. W praktyce te uczelnie, które na starcie miały więcej pieniędzy, dostały ich jeszcze więcej.

Znów pominięci
Kontrowersje budzą także kwestie wynagrodzeń pracowników naukowych, które miały wzrosnąć o 30 proc. Jednak do tej pory weszły w życie jedynie regulacje płacowe, które pociągnęły za sobą wzrost zarobków zaledwie o 13 proc. – Nauczyciele akademiccy ubożeją, a zawód, który wykonują traci na znaczeniu – mówi Krzysztof Pszczółka. Dodaje, że wciąż niezrealizowana została także zapowiedź dotycząca wprowadzenia stawki profesorskiej. Miała ona zostać ustalona na poziomie trzykrotności płacy minimalnej w danym roku, a zarobki pozostałych pracowników akademickich miały być naliczane w odniesieniu do niej. W dodatku pracownicy wyższych uczelni i instytutów naukowo-badawczych nie zostali objęci podwyżkami, które w tym roku otrzymały inne osoby zatrudnione w sferze budżetowej. – Być może te podwyżki dostaniemy w październiku, ale to tylko 4,4 proc., czyli znacznie poniżej poziomu inflacji, nie wspominając o rządowych obietnicach – mówi Krzysztof Pszczółka. Zaznacza, że osoba, która rozpoczyna karierę na uczelni ma zagwarantowaną pensję na poziomie 3,2 tys. zł brutto. W przyszłym roku będzie to mniej niż wyniesie płaca minimalna.

W szkolnictwie wyższym i w instytutach naukowo-badawczych pracuje w sumie ok. 120 tys. osób. – 4 listopada zeszłego Rada Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność” została przekształcona w Sztab Protestacyjny. Zorganizowaliśmy pikiety w wielu miastach Polski, próbujemy rozmawiać z rządem, ale jesteśmy zbyt małą grupą, by się z nami liczono – mówi szef związku na UŚ.

Wiedzą, jak to robić
Krzysztof Pszczółka zwraca uwagę, że mimo niskich zarobków swoich pracowników uczelnie i tak większość rządowej subwencji przeznaczają na wynagrodzenia. Pozostała pula środków jest dzielona między utrzymanie budynków i badania naukowe. Alternatywne źródło finansowania badań naukowych stanowią granty z Narodowego Centrum Nauki, Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej, bądź Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. – Pozyskiwanie grantów to bardzo skomplikowane procedury, szansa na otrzymanie grantu wynosi od 10 do 20 proc. Czasem trzeba składać wniosek kilka razy, by zdobyć grant. To wymaga ogromnego zaangażowania naukowców i pochłania mnóstwo czasu – mówi związkowiec.

Zaznacza, że w innych państwach europejskich uczelnie mogą liczyć na wsparcie biznesu, nawet jeśli chodzi o badania humanistyczne czy społeczne. Firmy zlecają jednostkom naukowym badania, dzięki którym wdrażają nowoczesne rozwiązania. – W Niemczech jedna trzecia środków pochodzi od firm, np. od Volkswagena, który współpracuje z jednostkami badawczymi. W polskim przemyśle nie przeznacza się pieniędzy na badania i rozwój, szczególnie takie, które nie zwrócą się błyskawicznie. Zmieniliśmy naszą gospodarkę na „montownię” i dziwimy się, że nie płyną z niej pieniądze na naukę. To błędne koło, bo bez innowacji i szerokiego spojrzenia na teraźniejszość i przyszłość gospodarka nie będzie się rozwijać – dodaje przewodniczący „Solidarności” na Uniwersytecie Śląskim.

Agnieszka Konieczny
źródło foto: pixabay.com/CC0