Solidar Śląsko Dąbrow

Mgr czyli magazynier

Mamy za mało ludzi z wyższym wykształceniem, trzeba się kształcić, studiować, gonić Europę, po studiach praca pewna jak w banku – trąbiono w latach 90-tych. Poprawa wskaźników skolaryzacji oto recepta na rozwój i sukces – głoszono. Wskaźnik wystrzeliły. Współczynnik skolaryzacji na uczelniach wyższych w ciągu ostatnich 20 lat wzrósł ponad 4-krotnie. Wyższe Szkoły Prania i Gotowania oraz Akademie Wszystkiego Najlepszego za ciężkie pieniądze kształciły kolejnych licencjatów i magistrów. W pewnym momencie zaczęto trąbić, że może magisterium nie jest już takim pewnym sposobem na pracę po zakończeniu nauki, ale doktorat, kochani, bankowo. Nawet najgorsi studenci na roku, którzy dekadę wcześniej nie mieliby szans, aby zdać maturę, ruszyli do pisania doktoratów. Jeszcze parę lat tego szaleństwa i usłyszelibyśmy, że habilitacja to gwarantowany sukces na rynku pracy, więc jazda hurtem się habilitować.

Ale ten skolaryzacyjny Matrix zweryfikowała rzeczywistość. Facet, który umie wkręcić żarówkę, zmienić filtr paliwa czy wbić prosto gwóźdź, zarobkami bije na łeb doktoranta pracującego w call center. Chcąc dostać się do pracy w przywiezionej z Zachodu montowni, chowasz dyplom do szuflady i tłumaczysz, że to mgr przed nazwiskiem to skrót od magazyniera. Wyobraźni zabrakło, ale nie tyle tym uczącym się (choć nie są bez winy, sami wiedzą, jak się uczyli i za ile na semestr kupowali dyplomy). Wyobraźni zabrakło tym, co bezmyślnie trąbili o wskaźnikach skolaryzacji, ale przede wszystkim tym, co to trąbienie zainicjowali. Chodziło o to, żeby opóźnić wejście młodych na rynek pracy. Taki był pomysł na walkę z bezrobociem. Znowu trzeźwe spojrzenie przysłoniły wskaźniki. Uczy się, znaczy nie jest statystycznie bezrobotny, a potem jakoś to będzie. Karol Marks (nie, to nie jest ten telewizyjny juror) utrzymywał, że w pewnym momencie ilość przechodzi w jakość. W wypadku polskiej manii skolaryzacyjnej iloś (jak mawiają absolwenci Wyższej Prywatnej Szkoły Dykcji i Innych Umiejętności) przeszła w jakoś.

Opowieściom skolaryzacyjnym towarzyszyła opowieść o nowoczesnej gospodarce opartej na usługach. – Zdecydowana większość pracowników w zachodnioeuropejskich gospodarkach pracuje w usługach – trąbiono. Na co nam produkcja. Likwidować – basowano. Mimo powszechnej świadomości, że jesteśmy 100 lat za Murzynami i jakieś 500 lat za Afroamerykanami, przeprowadzano tzw. transformację gospodarczą, która polegała na likwidacji własnych zakładów produkcyjnych, jak leci, po to, by stworzyć rynek dla zachodnioeuropejskich producentów. Wszyscy ci, pożal się Boże, polscy liberałowie sprawiali wrażenie, jakby nie wiedzieli w czym rzecz (wiedzieli, wiedzieli, bliższy portfel ciału niż sukmana). Trąbili o wchodzeniu do kraju nowych technologii, o wielkich europejskich (to obowiązkowy przymiotnik) centrach usługowych i logistycznych. Malowali wizerunek zachodniego kapitalisty, który bezinteresownie wyciąga rękę do mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, aby żyli tak, jak ich zachodni sąsiedzi. Każdy logicznie myślący człowiek (o ile nie jest ofiarą propagandy skolaryzacyjnej) wie, że nasi sąsiedzi realizują u nas swoje interesy. Wie, że my mamy swoje własne. Ale w szkołach tego nie uczą. Nie po to się reformuje szkolnictwo, żeby uczyć samodzielnego myślenia.

Jeden z Drugą:)

Dodaj komentarz