Solidar Śląsko Dąbrow

Metoda balcerowicza

Chociaż mężczyźni i kobiety to podobno ten sam gatunek, są sprawy, w których egzemplarze obu płci mają ze sobą tyle wspólnego, co wielbłąd z indykiem. Przyzwyczaiłem się już, że osobniczka, która ze mną mieszka, w 76 minucie meczu piłki nożnej potrafi zapytać: „którzy to nasi?”. Pogodziłem się również, że po każdej domowej sprzeczce to ja muszę powiedzieć przepraszam, bez względu na to czego ona dotyczyła i kto akurat miał rację.

Przeszedłem także do porządku dziennego nad tym, że za każdym razem, gdy mimo moich protestów kupimy do domu jakiś kompletnie bezużyteczny sprzęt kuchenny czy inny badziew, który potem tylko obrasta kurzem i tak na końcu okazuje się, że odpowiedzialność za nieudany zakup leży po mojej stronie. Parafrazując stare porzekadło można powiedzieć: Sukces ma wielu ojców (choć w tym przypadku najczęściej ma matkę), za to ojcem porażki zawsze jestem ja.

Ta prawidłowość sprawdza się jednak nie tylko w kontaktach damsko-męskich. Pasuje niemal wszędzie. Obojętnie czy chodzi o dach na Stadionie Narodowym, krytyczną sytuację w służbie zdrowia, czy też przewały przy budowie autostrad. Przeważnie najgłośniej krzyczy ten, który ma najwięcej za uszami. Wszystko jedno, co się akurat w danej chwili schrzaniło. Zawsze jest to wina poprzedników, ewentualnie wieloletnich zaniedbań, no i oczywiście związków zawodowych.

Przykładów daleko szukać nie trzeba. Gdy w ubiegłym tygodniu było już pewne, że przy zimowej zmianie rozkładów na kolei zapanuje jeden wielki bajzel, minister transportu, zastosował manewr, który znawcy sztuki wojennej nazwaliby uderzeniem wyprzedzającym. Gdy rozkładowy armagedon był tuż tuż Sławomir Nowak ogłosił, że kolejarskie związki zawodowe przeprowadzą przed świętami strajk. Żadnego strajku przed Bożym Narodzeniem oczywiście nikt organizować nie zamierza, ale czy statystyczny pasażer marznąc na dworcu w oczekiwaniu na opóźniony pociąg będzie o tym pamiętał? W jego głowie kołatać będzie myśl, że ktoś ważny mówił o strajku. A skoro pociągi rzeczywiście nie jeżdżą, to najpewniej właśnie przez tych zadymiarzy ze związków.

Podobną taktykę zastosował przed kilkoma dniami pewien pan, co to już od dawna musi odejść, a jednak ciągle jest. Kiedy stało się już jasne, że kryzys i recesję już niedługo wszyscy będziemy oglądać nie tylko w telewizji, ale także we własnych domach, balcerowicz zwołał konferencję prasową, podczas której oznajmił, że to wszystko wina związków, które są gorsze niż stonka, koklusz i gradobicie w jednym, a widząc związkowca, najlepiej dać mu w mordę, albo przynajmniej splunąć pod nogi.

Kto dzisiaj skojarzy, że katastrofalna kondycja przemysłu to m.in. wynik masowej wyprzedaży polskich przedsiębiorstw za psie pieniądze, którą to dla niepoznaki nazywano prywatyzacją. Kto połączy fakty, że gdy rządy zachodnich państw pomagają swoim przedsiębiorstwom w trudnych czasach, nasi liberałowie ze szkoły pana Leszka opowiadają brednie o niewidzialnej ręce rynku i o tym, że państwo nie powinno ingerować w gospodarkę. Jak kończy się takie myślenie, pokazuje chociażby dzisiejsza sytuacja tyskiego Fiata, a przykładów niestety będzie znacznie więcej i to bardzo niedługo.

Trzeci z Czwartą:)

Dodaj komentarz