Ludzie zza wody


W każdej wsi ludzie dzielą się na naszych i na tych zza wody, albo zza rzeki. Przy czym jest jasne, że ci zza wody nas nazywają tymi zza wody. W każdym miasteczku i mieście ludzie dzielą się na tych z naszego osiedla i innego osiedla, naszej dzielnicy i innej dzielnicy. Jednak w konfrontacji z mieszkańcami innej wsi to, czy ktoś jest zza wody, czy nie, nie ma znaczenia. My, z naszej wsi, musimy się trzymać razem przeciwko tym z innej wsi. Analogicznie dzieje się w sporach pomiędzy mieszkańcami innych ośrodków. Różnice pomiędzy osiedlami i dzielnicami przestają mieć znaczenie w konfrontacji z innym miastem.
Poczucie wspólnoty określonej terytorialnie to emocja, która tkwi w nas bardzo głęboko. Ma to swoje dobre i złe strony, czasami wydaje się irracjonalne, ale jest nieodłącznym elementem natury ludzkiej i ważnym fundamentem funkcjonowania każdej społeczności. Wspólne miejsce zamieszkania każe nam przypuszczać, że łączą nas wspólne interesy. I to przypuszczenie ma mocne podstawy.
Przedstawiciele establishmentu III RP wiele zrobili, żeby emocje Polaków związane z poczuciem wspólnoty terytorialnej stępić, ośmieszyć, sprawić, by były uznane za szkodliwe. W zamian zaoferowali inny podział – na nowoczesnych i na moherów, na kosmopolitycznych Europejczyków i ksenofobów. Jakkolwiek by tego nie nazywali, chodzi o podział Polaków na dwie grupy – na tych, którzy wyznają poglądy tzw. elit III RP i na ciemną resztę. Jednym z instrumentów stosowanych przez establishment były grające na kompleksach Polaków lamenty pod hasłem: „A co w Europie na to powiedzą”? W wersji formacji związanej z Petru brzmi to: „A co rynki na to powiedzą?”. Część rodaków nadal daje się na to nabierać i napuszczać na siebie wzajemnie w imię plemiennych totemów. Na szczęście coraz większa liczba Polaków pozbywa się kompleksów, które sprawiały, że owe lamenty establishmentu skutecznie paraliżowały ich opór wobec zagranicznych grup interesu. Jakieś dąsy byle niemieckiego polityka czy publicysty nie robią już na nas wrażenia. To, że jakiś ignorant czy pajac jest Niemcem, Francuzem czy Belgiem, nie sprawia, że przestaje być ignorantem i pajacem.
W czasach słusznie minionych uczęszczałem, jak to się wówczas mówiło, do Zbiorczej Szkoły Gminnej. Z dala od wielkich ośrodków. Większość chłopaków pasjonowała się piłką nożną. Jedni byli trampkarzami w Ludowym Zespole Sportowym w jednej wsi, drudzy Ludowym Klubie Sportowym w sąsiedniej wsi. Wszyscy kibicowaliśmy pierwszoligowym drużynom piłkarskim. Choć najbliżej nam terytorialnie było do Górnego Śląska, to drużyny były różne. Część kibicowała Górnikowi Zabrze, bo z tym klubem sympatyzowali ich tatusiowie, inni Widzewowi Łódź, który odnosił wówczas sukcesy w lidze i w pucharach. Jeden kolega kibicował Ruchowi Chorzów, mimo że ten klub okupował wówczas dół tabeli, a nawet w pewnym momencie spadł do drugiej ligi. Dwóch koleżków przyznało się, że kibicuje Legii Warszawa, bo tatusiowie nie powiedzieli im, że gdzie, jak gdzie, ale tu u nas sympatyzowanie z tą drużyną to gańba. Ale Legii było dużo w telewizji i chłopaki uznali, że to fajny klub. Mimo tych różnic nie okładaliśmy się po gębach,a jak już, to z innych powodów. Owszem spieraliśmy się, która drużyna lepsza, kibice jednej drużyny docinali sympatykom innej, ale w europejskich pucharach te sympatie traciły na znaczeniu. Kibicowaliśmy wszyscy polskim drużynom, nawet Legii. Było dla nas jasne i oczywiste, że tak trzeba. Nikt nam tego nie musiał tłumaczyć. Dziecko z peerelowskiej podstawówki było mądrzejsze niż liczni przedstawiciele elit politycznych i medialnych III RP.
Jeden z Drugą;)