Solidar Śląsko Dąbrow

Kultura jazdy

Z naszych miast wreszcie znikną korki. Skończy się jazda na zderzaku, kierowcy będą dla siebie mili i uprzejmi, nikt nie będzie się wciskał na sąsiedni pas i zajeżdżał drogi innym, a szeryfów lewego pasa niedługo będzie można spotkać już tylko w miasteczku westernowym w Żorach, którego nazwy nie wymienię, aby nie zostać posądzony o kryptoreklamę. Całe to szczęście spłynie na nas dzięki urzędnikom Ministerstwa Infrastruktury, którzy szykują nowy znak drogowy nakazujący jazdę „na suwak” w miejscach zwężenia drogi. Nowy, cudowny znak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiąże wszystkie opisane wyżej bolączki miejskiego ruchu, a obywatelom zarówno zmotoryzowanym, jak i pieszym będzie się żyło lepiej i bezpieczniej. 
 
Co prawda w przypadku innych znaków drogowych ta magia nie do końca działa, ale ministerialni urzędnicy nie są w końcu od czarowania tylko od produkowania nowych przepisów i tym samym uzasadniania, że są potrzebni. Nic to, że np. znaki dotyczące ograniczeń prędkości większość kierowców traktuje jedynie jako luźne, niezobowiązujące sugestie, w konsekwencji czego człowiek chcący jechać przepisowo, czuje się jak ostatni zawalidroga prowadzący melex na torze Formuły 1. Prędzej czy później, nawet przy najlepszych chęciach i największej determinacji do jazdy zgodnej z przepisami, trzeba się dostosować i tak jak reszta jeździć za szybko. Znaki nie działają na mistrzów kierownicy, którzy wyprzedzają na skrzyżowaniach, przejściach dla pieszych czy podwójnej ciągłej, tylko po to, aby 200 metrów dalej spotkać się z wyprzedzanym na czerwonym świetle. Zakazy zatrzymywania i postoju, obowiązują tylko do czasu, gdy naciśnie się w aucie przycisk z namalowanym trójkątem, który w teorii włącza światła awaryjne, a w praktyce uruchamia funkcję: „mogę zaparkować, gdzie mi się podoba, bo ja przecież tylko na chwilę”. 
 
Obawiam się, że niestety nowy znak mający zrewolucjonizować kulturę jazdy na polskich drogach niewiele zmieni. Na mentalność cwaniaka wyhodowaną w PRL i zakonserwowaną w III RP nie pomoże żaden zakaz, nakaz, paragraf w kodeksie czy rozporządzenie do ustawy. Zwłaszcza gdy za złamanie prawa nie grozi poważna kara, a cwaniactwo, kombinatorstwo i zwykła bezczelność, choć oficjalnie potępiane, tak naprawdę są powszechnie tolerowane i uważane bardziej za zalety niż wady.
 
Choć mandaty nakładane przez polską drogówkę w porównaniu z resztą Europy są naprawdę śmiesznie niskie, to i tak większość z nas psioczy na ich wysokość. Dla cwaniaka nawet 10 zł mandatu zawsze będzie krzywdzące. Bo mandat w jego mentalności nie jest zasłużoną karą, tylko konsekwencją pecha, że ktoś go złapał. Cwaniak mandat zapłaci, ale kombinować będzie dalej, bo w jego mniemaniu to w gruncie rzeczy nic złego, zwykła zaradność, a kto myśli inaczej, ten skończony frajer, który do niczego w życiu nie dojdzie. Ta reguła działa niestety nie tylko na drogach. Cwaniakom opłaca się zatrudniać ludzi na czarno, nie płacić podatków, oszukiwać na każdym kroku i przy każdej okazji. Zaostrzenie kar pewnie by pomogło, ale żadna władza jakoś się do tego nie kwapi. Dlaczego? Odpowiedzcie sobie sami. 
 
Trzeci z Czwartą;)
 

Dodaj komentarz