Kto oglądał, ten widział
W historii polskiej piłki kopanej było już kilka zwycięskich remisów. Najsłynniejszy to oczywiście ten na Wembley z 1973 roku, którego żaden Angol już nie pamięta, ale my i tak będziemy się nim chełpić i przywoływać przy każdej możliwej okazji. Co najmniej dopóty, dopóki mecze w TVP będzie komentował Dariusz Szpakowski, czyli do końca świata i o jeden dzień dłużej. Szpakowski to jednak temat na inny felieton traktujący np. o konieczności obniżenia wieku emerytalnego w grupie zawodowej komentatorów sportowych.
18 października 2016 roku polska drużyna odniosła pierwszą w historii futbolu zwycięską porażkę. Takie przynajmniej można było odnieść wrażenie, obserwując doniesienia medialne dotyczące meczu Real Madryt – Legia Warszawa w Lidze Mistrzów. Oto garść pierwszych z brzegu nagłówków „Najlepszy mecz Legii w Lidze Mistrzów”, „Gra lepsza niż wynik”, „Legia przegrała, ale wstydu nie było”. Do tego kilka komentarzy ekspertów mówiących o błędach sędziego, które wypaczyły wynik oraz analizy wskazujące, że piłkarze Legii przebiegli o tyle i tyle kilometrów więcej niż w poprzednim meczu, a wyrzutów z autu mieli dwa razy więcej niż Real.
Kto oglądał mecz, ten widział, że Real grając na pół lub nawet ćwierć gwizdka gładko rozklepał mistrza Polski 5:1, słownie: pięć do jednego. Jeśli to nie jest wstyd, to naprawdę nie wiem, co można określić tym mianem. Nie jesteśmy przecież księstwem Lichtenstein czy Wyspami Owczymi. Nie jesteśmy kraikiem wielkości Katowic, wystawiającym do międzynarodowych rozgrywek drużyny złożone z amatorów, którzy lubią pobiegać za piłką, gdy wrócą z prawdziwej roboty. Jesteśmy dużym krajem leżącym w sercu Europy, który twierdzi, że piłka nożna to jego sport narodowy, buduje nowoczesne stadiony i płaci piłkarzom niewyobrażalne dla przeciętnego człowieka pieniądze.
Wiem, że piłka nożna już dawno z dyscypliny sportowej zmieniła się w biznes, a Real Madryt ma budżet 10 razy większy niż cała polska liga. To jednak nie tłumaczy, dlaczego z zadowoleniem klepiemy się po plecach po laniu 5:1, bo przecież mogło być 10:0. Przyczyna moim zdaniem leży zupełnie gdzie indziej. To wyssany z mlekiem matki kompleks wobec Zachodu, każe nam tak postępować. I byłoby pół biedy, gdyby chodziło tylko o sport. Tak niestety nie jest.
Choć oficjalnie szczycimy się, że jesteśmy w Unii i NATO, podskórnie czujemy się gorsi od mitycznego Zachodu. Dlatego godzimy się na pięciokrotnie niższe wynagrodzenia, choć produkujemy te same pralki czy samochody dla tych samych zachodnich koncernów. Dlatego dajemy sobie wmówić, że nie stać nas na niedziele wolne od pracy, państwowe zasiłki na wychowanie dziecka i inne rzeczy, które na Zachodzie są absolutnie podstawowym standardem. Dlatego hołubimy byle jakich sportowców, akceptujemy bylejakość państwowych instytucji, głosujemy na byle jakich polityków. Bo my cały czas jesteśmy na dorobku, cały czas aspirujemy. Musimy gonić Zachód, a żeby dogonić, trzeba najpierw zacisnąć pasa i swoje wycierpieć. I być wdzięcznym, bo przecież mogło być jeszcze gorzej.
Trzeci z Czwartą:)
źródło foto:fb/esmem