Solidar Śląsko Dąbrow

Kto nas złupi na urlopie

Czołgam się do urlopu. Niespiesznie. Data początku jest znana. Podobnie jak końca urlopu. Więc choćbym nie wiadomo jak szybko się czołgał, to i tak nie zacznę wcześniej, niż o ustalonej z przełożonymi porze i ku chwale tabelki kadrowego. Kolejnego sobie odptaszkuje.

Planów mam co nie miara. Tu pojadę. Tam odpocznę. Więcej czasu będą miał dla tych, dla których zwykle mam mało czasu. Wyłączę się. Zresetuję. No i jeszcze zrobię parę rzeczy, których normalnie mi się nie chce robić, ale mam wymówkę, że po pracy nie mam czasu na inne zajęcia. Z doświadczeń lat poprzednich wiem, że sam sobie ściemniam, ale wiecie, jak to jest. Grunt to wspaniałe plany, obietnice, marzenia. A rzeczywistość? Na urlopie, proszę pana, to ja rzeczywistość zamierzam mieć tam, gdzie władza ma obywateli, pani z dziekanatu studentów, urzędnik petentów, a hydraulik klientów.

Tak sobie tu odważnie piszę, ale niestety, ani nie jestem panią z dziekanatu, ani urzędnikiem antypetentnym, ani władzą, ani, niestety, hydraulikiem. Jestem obywatelem kraju, w którym na urlopowicza zasadzają się mistrzowie od utrudniania innym urlopu. I tego smutnego faktu nie mogę mieć niestety w dupie.

Mam taki plan (w głowie), żeby z naszego województwa przejechać nad morze. Dziecku to morze obiecałem. Rzut oka na proponowane trasy utwierdza mnie w przekonaniu, że kolesie, którzy jeżdżą na jakieś obozy survivalu, trenują sztuki walki i napierdzielają się kulkami z farbą to jakaś banda kretynów. Przecież wystarczy wsiąść w auto i przejechać Polskę z południa na północ, albo odwrotnie i zaliczasz te wszystkie zabawy eksternistycznie. W 10 godzin przy korzystnych wiatrach. Na każdym kroku przyjazne państwo. Państwo drogówka, państwo straż miejska, państwo urzędasy z wizją, państwo prywatni przedsiębiorcy i pozostałe sobiepaństwo czyhają, aby cię złupić. Miałeś dopięty budżet? Oni ci go rozepną. To są fachowcy.

A to nie koniec. Nad morzem kupa cwaniaków czyha na każdą twoją dychę (po złotówkę szkoda im się schylić). Gdyby mogli, to policzyliby ci za każdy centymetr kwadratowy piachu pod chińskim ręcznikiem. W tzw. smażalniach mafia rybna, w lodziarniach lodowa, gangi gofrowe, ciupagi z Ustroni Morskich i oscypki z Cetniewa z mleka morskich owiec.

No dobra, prawdziwy jest jod. Prawie za darmo, bo opłata klimatyczna to, panie, grosze w porównaniu z dwustugramową porcją znanej bałtyckiej ryby, zwanej mintajem z marketu. Ale gdy byłem dzieckiem, to dostałem jod za darmo, nigdzie nie wyjeżdżając. Jod był od ruskich. Z Czarnobyla. Więc można. A że radioaktywny? Nasze dzieci bawią się chińskimi zabawkami i nie narzekają. Poza tym ten jod znad Bałtyku podobno zaczyna się przyswajać dopiero w trzecim tygodniu pobytu w tej łupieżczej krainie, więc prędzej mnie puszczą w skarpetkach, nim cokolwiek, poza karkówką z grilla pod piwo, przyswoję.

Ale dziecku obiecałem, więc jedziemy. Morze sobie zobaczy, plażę i nadmorskie krajobrazy. I mam nadzieję, że pierwszy lepszy straganiarz nie złupi mu kieszonkowego już w pierwszym dniu wakacji. Obiecałem sobie też, że nie będę opowiadał młodemu, że ci, którzy nas od lat okradają z marzeń, pochodzą z nadmorskiej krainy. Sam się domyśli.

Jeden z Drugą:)

Dodaj komentarz