Kryzys wieku średniego


Kryzys wieku średniego przychodzi znienacka. Na początku podśmiewamy się z kumpli, których to dopadło, później dostrzegamy z przerażeniem, że zaczyna się nam podobać to samo, co tym wyśmiewanym kolegom. Następnie krótka walka pomiędzy zdrowym rozsądkiem a emocjami wywołanymi przez ów kryzys i finał, czyli zakup rzeczy, o której marzyliśmy będąc młodzi, piękni i gniewni. Rzeczy, które w naszych oczach czynią nas młodszymi. Przymykamy oko na fakt, że to już co najmniej ćwierć wieku za późno. I gdy już kupiliśmy, a co gorsza pokazaliśmy się z tym towarem publicznie, to właściwie posprzątane. Tylko z boku słychać: „O, tego też dopadło”. Trudno, są takie choroby, które każdy w dzieciństwie musi przejść, bo w późniejszym wieku przechodzi się takie schorzenia dużo gorzej i z ryzykiem poważnych powikłań.
Jednym z najbardziej popularnych objawów rzeczonego kryzysu wieku średniego jest miłość do motocykli. Ten niezbyt drogi niegdyś środek transportu i jednak głównie indywidualnego (no chyba, że grasz esesmana w amerykańskim filmie i w przyczepie wieziesz drugiego takiego albo jesteś zwykłym podrywaczem, który przyczepy nie ma, ale za plecami oferuje siodełeczko dla pasażerki), stał się zabawką dla panów raczej (jak to się mówi scenicznym szeptem) ustabilizowanych finansowo. Na pierwszy rzut oka zabawką max niepraktyczną. Tylko dwa koła, czyli niestabilne to to. Na łeb (choć zgodnie z przepisami to właściwie na kask) się leje. Na schorzenia reumatyczne to to nie pomaga, choć jak rąbniesz solidnie, to problem reumatyzmu możesz w części kończyn rozwiązać definitywnie, dzięki konieczności zastosowania zabiegu medycznego na literkę a. Ale są zalety, a właściwie jest zaleta owej miłości do dwukołowca – czujesz, że jesteś ze znacznie młodszego rocznika, niż ten, na które nagły i ostry napad motocyklowej szajby by wskazywał. Czujesz – podkreślam. Bo, jak powinniśmy wszyscy z lekcji polskiego pamiętać, według jednego z wieszczów (który też wielkim poetą był) – czucie i wiara silniejsze są niż mędrca szkiełko i oko.
Nie wiem, co czuł pewien mój znajomy, gdy w skórzanych spodniach na motor wsiadał do tramwaju nr 6. Czy wierzył, że nikt dostrzeże, że motor musiał zostać w garażu? Czy też wręcz przeciwnie – chciał, żeby współpasażerowie dostrzegli, że motor jest na L4 i dlatego, jego posiadacz i dosiadacz chwilowo jest zmuszony do podróżowania tramwajem. Nie wiem. Wiem natomiast, że na motor go po prostu nie stać, ale kupując spodnie do jazdy motocyklem, choć częściowo spełnił swoje marzenia.
Możecie się śmiać (sam też się głupio z tego śmiałem, więc tym łatwiej będzie mi Was usprawiedliwić), ale sięgnijcie pamięcią do czasów sprzed kryzysu wieku średniego. Jeżdżąc „Jubilatem” wokół placu, zdobywałem w wyobraźni koszulki: lidera, najaktywniejszego kolarza i najlepszego górala (plac był nierówny). Jeżdżąc „komarkiem”, wyobrażałem sobie, że mknę „wueską”. Wsiadając za kierownicę „malucha”, wsiadałem do mojego pierwszego samochodu. Krótko mówiąc, potrafię sobie wyobrazić, że jest lepiej, niż jest. I cokolwiek byście nie powiedzieli o życiu w Szwajcarii, Niemczech, Francji, Holandii czy Wielkiej Brytfanii, cieszę się i jestem dumny, że urodziłem się i mieszkam w Polsce. Bo nawet, gdy nie jest dobrze, to tu, „w tym kraju”, czyli u siebie, potrafię sobie wyobrazić, że umiem się cieszyć tym, co mam. Nawet jeśli nie mam motoru, ani spodni na motor. Choć przyznam, na wszelki wypadek chciałbym mieć kask.
Jeden z Drugą;)
źródło foto:esmem
źródło foto:esmem