Solidar Śląsko Dąbrow

Kraj cwanych chytrusów

Odkąd pamiętam w Polsce był kryzys. Urodziłem się w złotych czasach Gierka, ale pamiętam schyłek jego rządów. A konkretnie kiść zielonych bananów dojrzewających na kuchennym parapecie. Kolejne banany jadłem już za późnego Jaruzelskiego. Pamiętam polską biedę lat 80-tych i biedę związaną z tzw. transformacją gospodarczą po 1989 roku. Tyle że nie była to już wspólna bieda, ale sprywatyzowana. Kolejne polskie kryzysy nie dotykały już ogółu, ale poszczególne grupy społeczne, najczęściej te najsłabsze i najbiedniejsze. Generalnie widoczne były symptomy poprawy i rozwoju, ale mało kto się przejmował tym, jakim to dzieje się kosztem i czyim kosztem.

Na przełomie wieków pracodawcy marne pensje polskich pracowników tłumaczyli kryzysem związanym z pęknięciem tzw. bańki internetowej w Stanach Zjednoczonych. Potem był kryzys w bankowości, kryzysy naftowe, bańka nieruchomości w Stanach. Nieustannie wbijano Polakom do głowy, że Polska to już część światowej gospodarki, w związku z czym załamanie gospodarcze w Pierdziszewie Wielkim w Tanzanii, a nawet w Pierdziszewie Małym na Grenlandii ma wpływ na nadwiślańską gospodarkę. Nieustannie słyszeliśmy o niskiej wydajności i rzekomo wysokich kosztach pracy. Odkąd nastała pełopartia słyszymy o kolejnych falach kryzysu w krajach UE, które powodują, że mimo iż mieszkamy i pracujemy na zielonej wyspie, to zarabiamy kilkakrotnie mniej niż mieszkańcy krajów, w których ten kryzys podobno szaleje.

Krótko mówiąc, raz mamy mniejszy kryzys, raz większy, ale nigdy nie jest normalnie. Nie wiem jak wy, ale ja mam tego serdecznie dość. I śmiem twierdzić, że zasadniczą przyczyną tego stanu rzeczy jest panujący w Polsce oligarchiczny system władzy, promujący cwanych, bezczelnych chytrusów, którzy bez skrupułów doją zwykłych ludzi. Tak było w peerelu i tak jest teraz. Wyśmiewano się bezmyślnie z Kaczafiego, który mówił o układzie jako praprzyczynie tego, że w Polsce żyje się źle. Miał rację, choć niezbyt precyzyjne to sformułował. Znam prostszą formułę. Wyśpiewuje ją zespół Strachy na Lachy słowami:„Żyję w kraju, w którym każdy chce mnie zrobić w ch…”.

Polski establishment polityczny i finansowy ma mentalność pana Mietka handlującego używanymi samochodami z zagranicy. Działa w identyczny sposób. Grunt to wcisnąć klientowi poklejony szpachlą złom, a że to auto po paru kilometrach się rozwali, to już pan Mietek ma gdzieś. Chodzi mu tylko o to, żeby się szybko i dużo nachapać. I mocno trzymać tego koryta.

Chciałbym żyć w kraju, w którym ludziom uczciwym żyje się dobrze, a cwanych chytrusów traktuje z ostracyzmem i karze bezwzględnie. Jednym z pierwszych kroków na drodze do spełnienia tego marzenia jest zmuszenie władzy, aby przestała pogardzać zwykłym człowiekiem, aby nabrała do niego respektu. Tego nie da się zrobić po dobroci. Do tego jest potrzebny bat. Takim batem jest możliwość zwołania referendum, swego rodzaju społecznego sądu, który w każdej chwili może zrzucić ze stołka nawet najmocniej przyspawanego zjadacza powszednich i świątecznych owoców władzy. Oszuści i kłamcy, przemądre panie, przemądrzy panowie, drogi jak cholera establishmencie polityczny! Idziemy po was.

Jeden z Drugą:)

Dodaj komentarz