Solidar Śląsko Dąbrow

Kopanie siedzącego

Miały być emerytury pod palmami, będzie praca do śmierci. Miała być nowoczesna szybka kolej, pociągi jeżdżą wolniej niż przed wojną. Miały być autostrady, będzie wstyd na Euro. Jednym słowem miała być zielona wyspa, a znowu wyszła dupa blada. Choć pewnie w Arabii Saudyjskiej i innych emiratach premier snuje baśń 1001 nocy o zielonej oazie.

Do tego, że w naszym kraju udał się tylko kryzys, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. A co do tego, że nad drzwiami każdej państwowej instytucji powinno być złotymi literami wypisane uniwersalne, niezawodne motto: „nie da się”, też jesteśmy chyba zgodni. Kto pamięta skecz kabaretu „Tey” o sklepie spożywczym, wie doskonale, co mam na myśli. Rozumiem, nowe drogi – ciężka sprawa, z pociągami też nie łatwo, ale na miłość boską!, żeby przez ponad 10 lat „nie dało się” załatwić tak prostej rzeczy jak nowe, elektroniczne dowody osobiste?! To już chyba lekka przesada. Nie to, żeby dowód z „czipem” byłby mi do szczęścia potrzebny. Stary nawet mi się podoba, zdjęcie gęby jest na nim tak niewyraźne, że przynajmniej nie wstyd go w okienku na poczcie pokazać.

Ale skoro państwo nie jest sobie w stanie poradzić z czysto techniczną, nie budzącą żadnych kontrowersji sprawą, to jak ma rozwiązywać naprawdę złożone problemy? Jak mam uwierzyć premierowi, kiedy mówi, że jeśli będę pracował pracował do 67. roku życia, to dostanę wyższą emeryturę, skoro ten sam premier przez 5 lat rządzenia nie potrafi wymienić mi jednego kawałka plastiku na inny kawałek plastiku? Jak mam uwierzyć premierowi w cokolwiek, kiedy po pięciu latach pracy rządowej administracji i wydaniu 200 milionów złotych na ekspertyzy, badania i zewnętrzne firmy konsultingowe, rząd rozkłada ręce i mówi „nie da się”? A żeby tego było mało CBA aresztuje byłego dyrektora Centrum Projektów Informatycznych, który z kawałka plastiku z „czipem” wydusił 5 mln zł łapówy.

Liberał powiedziałby, że w prywatnej firmie taki bajzel byłby nie do pomyślenia. Miałby rację. Działające w Polsce prywatne firmy nie wyznają zasady „nie da się”. Wyznają inną: „wszystko się da”. Przed świętami zdesperowani pracownicy chorzowskiej Huty Batory przeprowadzili strajk. Po jego zakończeniu zarząd huty zamknął stalownię i stu pracowników wylał na bruk. Da się? „Wszystko się da”. Na wniosek przewodniczącego śląsko-dąbrowskiej „S” Dominika Kolorza wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk zwołał w sprawie sytuacji w Hucie Batory prezydium Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego. Do udziału w posiedzeniu zaproszeni zostali przedstawiciele zarządu Huty i Grupy Alchemia, właściciela zakładu. I jedni, i drudzy zaproszenie olali.

W specjalnym oświadczeniu pani prezes Alchemii Karina Wściubiak-Hańko stwierdziła, że Alchemia wcale nie zignorowała posiedzenia WKDS, po prostu nikt nie miał czasu na nie przyjść. Poza tym podkreśliła, że wojewoda może Alchemii skoczyć, bo to prywatna spółka, w której „wszystko się da” i nikomu nic do tego. A tak w ogóle to, że Solidarność, wojewoda czy ktokolwiek inny śmiał się upomnieć o zwalnianych ludzi to nic innego jak polityczna hucpa. Da się? „Wszystko się da”. Z jednej strony wszystkomogący pracodawcy, z drugiej strony nicniemogący rządzący (oczywiście poza łupieniem kieszeni obywateli), a pośrodku zwykli ludzie, normalni pracownicy, zbierający kopniaki z obu stron. Szanowni czytelnicy, na potrzeby tego felietonu wymyśliłem taką oto pointę: siedzenie na dupie nie chroni przed kopniakami.

Trzeci z Czwartą:)
 

Dodaj komentarz