Komitet Obrony Kuwety
Mój kot nigdy nie interesował się polityką, a w każdym razie tak twierdził. W telewizji oglądał prawie wyłącznie programy typu „Kot szuka kotki” lub serial „S jak sucha karma” z braćmi Mruczkami. Prasy też nie czytywał, może czasami gazetkę z Biedry, czy z Lidla. Wiadomo, kotu zawsze zimno w łapy, więc musi się na czymś położyć. Nie zdradzał też żadnych innych poglądów politycznych poza najpopularniejszym, żeby jemu było dobrze, a nawet żyło się lepiej.
Niedawno nieopatrznie przyniosłem do domu gazetę, której nie jest wszystko jedno. Położyłem na krześle, a na gazecie położył się kot. Wygodnie mu było. Tyle sążnistych tekstów, apeli, wezwań, jednostronnych, wielostronicowych analiz, a przede wszystkim ogłoszeń i dodatków. Cała fura papieru. Jest się na czym zwinąć w kłębek. Może godzinkę tak drzemał. Niestety to wystarczyło. Zawartość przeszła na kota i do mojego domu wkroczyła polityka przez duże „o ja cię p…”.
Kot oświadczył, że w jego ocenie demokracja w naszym spółdzielczym własnościowym jest zagrożona i w tej sytuacji zmuszony jest założyć Komitet Obrony Tejże, w skrócie KOT. Zapowiedział pikietę w przejściu między kuchnią, a jadalnią. To mnie w sumie rozbawiło, bo właściwie non stop tam pikietuje w przerwach między kolejnymi drzemkami, wizytami w kuwecie i sprawdzaniem wytrzymałości tapicerki na rogówce. Każdy, kto ma kota, wie, że to ulubiona metoda sierściuchów – wpakować się człowiekowi pod nogi tak, aby się potknął i walnął głową we framugę lub w lodówkę. Zwykle już po pierwszym potknięciu dwunożna istota dosypuje kotu do michy i przejście wolne. Na czas jakiś.
Zignorowałbym tę kocią akcję polityczną, gdyby nie fakt, że zwierzak do wszystkich swoich burych, codziennych interesów zaczął dorabiać ideologię. Zakaz wylegiwania się na stole w jadalni nazwał faszystowskim zamachem na konstytucyjne prawa kota, a zepchnięcie z kuchennego blatu, gdy sięgał łapą po plasterek wędliny z mojej kanapki określił jako brutalne zawłaszczanie kuchni i wprowadzanie białoruskich standardów w jego domu. Zapowiedział też, że nie będzie się już bawił ani tym „sreberkiem” z czekoladki, ani gumową piłeczką, tylko żąda, aby dostarczyć mu do łap opornik, bo w takim niedemokratycznym, antykocim domu musi na każdym kroku dawać wyraz swej niezgody na rzeczywistość, również w czasie zabawy. Zaczął też coś pomiaukiwać, że Europa się za mnie wstydzi i że jestem gorszy niż Antek, Mariusz i Zbyszek razem wzięci. Tego naprawdę było już za wiele. Oficjalnie oświadczyłem pręgowanemu terroryście, że żadnej zemsty nie będzie, ale czas na zmiany w naszym domu.
Na początek dobrej zmiany zracjonalizowałem wydatki budżetowe na karmę. W odpowiedzi kocur rozpoczął akcję pod kryptonimem „Wszędzie tylko nie do kuwety”. W proteście przeciwko niewinnemu przemeblowaniu dużego pokoju i przesunięciu komody 10 cm w prawo, ogłosił przystąpienie do stowarzyszenia „Kłaczek”. Obgryza suche listki z kwiatków doniczkowych, połyka, krztusi się i wydala. Najchętniej na dywan. Ostatnio przez sen pomrukiwał, że rozważa przekształcenie Komitetu Obrony Tejże w Kocią Organizację Terrorystyczną KOT. Tak naprawdę mój kot nie robi niczego innego, czego nie robiłby wcześniej. Zawsze był złośliwym terrorystą, który wymuszał karmę i głaskanie. Ale nigdy nie robił tego z takim ideologicznym zadęciem. I pomyśleć, że to wszystko przez jedną, opasłą gazetę.
Jeden z Drugą;)