Solidar Śląsko Dąbrow

Janusz wstawaj, jest wojna

Czy w 1981 roku miałeś jasno sprecyzowane poglądy  polityczne oraz światopogląd?
– Miałem wtedy 25 lat i byłem już zawodowym muzykiem. Artyści rzadko angażują się politycznie, ale wtedy wszyscy staliśmy po stronie 10-milionowej Solidarności, która niosła nadzieję na to, że w kraju wreszcie coś się zmieni, że uwolnimy się od żelaznej kurtyny. Że świat po jej drugiej stronie znany nam z filmów i opowieści znajomych, którzy mieli okazję wyjechać na zachód, stanie się także naszą codziennością. Nie chodziło o to, że po drugiej stronie żelaznej kurtyny są jakieś cuda, wtedy chodziło po prostu o wolność, możliwość przesyłania i odbierania niekontrolowanej informacji, swobodnego poruszania i realizowania się, kreowania własnych wartości i dzielenia się nimi.
Jak wspominasz 13 grudnia 1981 roku ?
– Dzień wcześniej, wraz z założonym przeze mnie zespołem Tie-break, grałem koncert w Częstochowie. Do domów wracaliśmy nad  ranem. W tę mroźną noc było wyjątkowo dziwnie, spokojnie, a zarazem śnieżnie i pięknie. Czuliśmy, że to wszystko musi się przewalić, że naród nie chce już dźwigać tego jarzma i że władza musi odpuścić. Rano obudziła mnie przestraszona mama : „Janusz wstawaj, jest wojna”. Po zaledwie kilku godzinach snu nie bardzo wiedziałem, co się dzieje. Dotychczas opowieści o wojnie znałem, tylko z relacji mojego ojca, który więziony był w obozach koncentracyjnych oraz bajkowo z filmu „Czterej pancerni i pies”. Po wysłuchaniu kilku komunikatów wciąż nie wiedziałem, kto na nas napadł. Nie mogłem sobie poradzić z tym, że Polacy zaatakowali  Polaków. Nie wiadomo było, o co chodzi. Wraz z kolegami z zespołu pojechałem do klubu, w którym zostawiliśmy sprzęt muzyczny. O dziwo, portier, z którym nieraz piliśmy kawę i żartowaliśmy, zachowywał się, jakby nas nie znał. Sprawiał wrażenie człowieka, który pilnuje magazynów broni, był wręcz agresywny. Oznajmił, że nasz sprzęt stał się własnością państwa, bo jest stan wojenny. Domyślam się, że jako pracownik tzw. ochrony został również zmobilizowany i być może powodował nim zwykły strach.
W jaki sposób dowiedziałeś się o zabitych górnikach w kopalni Wujek?
– Wszystkie informacje docierały do nas na tzw. gębę, gdy tymczasem media apelowały o 90 spokojnych dni. Nagle dowiadujemy się, że w Polsce giną bezbronni ludzie. Zdaliśmy sobie  sprawę, że to nie są przelewki. Brak informacji powodował jeszcze większy niepokój. Nie ukrywam, że jako młody człowiek, byłem tą sytuacją wystraszony. Czułem się, jak dzieciak zamknięty w ciemnej komórce. Przecież, ci górnicy nie wyszli walczyć, oni wyszli bronić swojej wolności, swojej pracy, godności. Oni nie mieli karabinów. Stanęli z gołymi rękami, a może ze styliskami od łopat naprzeciw ostrej broni. Ja do tej pory nie mogę sobie tego wyobrazić.
Zomowcy, którzy strzelali do górników byli Twoimi rówieśnikami…
– Jeżeli strzelali do drugiego człowieka, to tak, jakby strzelali do swojego brata. Moim zdaniem, to zwykli oprawcy i bandyci. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla ludzi, którym ktoś powiedział: „strzelaj”, a oni oddali strzały do swoich rodaków, a przy tym nie mieli żadnych przesłanek, że ze strony górników istnieje jakieś zagrożenie.
Czy jako artysta buntowałeś się przeciwko temu, co dzieje się w Twoim kraju?
– Gdy już mogliśmy wrócić do koncertów, to całą naszą muzykę odwróciliśmy do  góry nogami. Pierwszy nasz program w stanie wojennym nazwaliśmy Catharsis. Nasza muzyka, która do tej pory była, nazwijmy to, pokojowa, stała się bardzo ostra i prowokująca. Poprzez nią komunikowaliśmy, że w Polsce nie dzieje  się dobrze. Na przełomie 1983/1984 roku założyliśmy Orkiestrę Svora, w której wokalistą był Staszek Sojka. Oprócz mnie grali w niej również  chłopaki ze Śląska. Na perkusji Andrzej Ryszka i  Andrzej Urny na gitarze oraz Antek Gralak, Mateusz i Marcin Pospieszalscy z Częstochowy. Teksty naszych piosenek były bardzo przejrzyste. Mówiły o tym, że stan wojenny nacisnął na ludzi tak mocno, że przygięli kark, ale nie odpuścili. W 1984 roku nagraliśmy utwory pt. „Madame schizofrenia” i „Co ty na to”. Wtedy nie było szans, aby te piosenki ujrzały światło dzienne, bo ich teksty były bardzo wymowne: „ krasnoludki zdają się być usatysfakcjonowane i nie ma mowy o tak zwanej deorientacji – znowu minie trochę czasu zanim tupnie nogą ten, który słońce zapala o wschodzie, znowu minie trochę czasu zanim zrozumiemy, że  tak już dalej być nie może”. W ogóle ówczesne nasze teksty były bardzo czytelne, jak np.: „Dokąd idziesz, ty na drodze pośpiesznie roztrącając łokciami miłość”  albo „twoim matkom  z przemęczenia wyhardziały czoła – twoim ojcom kują miecze nowocześni płatnerze – co ty na to?”.
Jak przyjąłeś zaproszenie do koncertu upamiętniającego 30. rocznicę stanu wojennego i wydarzenia grudnia 1981 roku?
– Serce mi drgnęło, gdy zadzwonili do mnie organizatorzy tego przedsięwzięcia. Zdawałem sobie sprawę, że to bardzo poważna i odpowiedzialna rzecz, żadne tam wspominki, lecz konkretne muzyczno-multimedialne komunikaty, oddające hołd chłopakom, którzy zostali bestialsko zamordowani w kopalni Wujek. Rozmowy z organizatorami tego widowiska rozpoczęły się już w czerwcu. Od tego czasu opanowuje mnie mobilizująca trema, tym bardziej, że powierzono mi obowiązki dyrektora muzycznego koncertu. Zarówno repertuar, jak i artyści, zostali bardzo precyzyjnie wybrani. Myślę, że to  będzie spektakl jedyny i wyjątkowy. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek coś podobnego wydarzyło się na polskich estradach. Bardzo serdecznie zapraszam wszystkich, którzy czują jedność z zamordowanymi górnikami z kopalni Wujek. To są nasi współcześni męczennicy i to im przez sztukę oddajemy hołd.

Z Januszem Yaniną Iwańskim, dyrektorem muzycznym plenerowego widowiska multimedialnego pt. „16.12.81”  rozmawiała Beata Gajdziszewska

Dodaj komentarz