Solidar Śląsko Dąbrow

Jak Niemcy poradzili sobie z kryzysem

Ponad milion Niemców nie pracowało podczas ostatniego kryzysu gospodarczego, pobierając w tym czasie wynagrodzenie. Założenie rządu, pracodawców i central związkowych było jedno: uratować jak najwięcej miejsc pracy.

– Kiedy z dnia na dzień w zakładach zaczęły spadać zamówienia, wiedzieliśmy, że kryzysu już się nie da uniknąć. W tym momencie najważniejszym dążeniem IG Metall stało się utrzymanie jak największej liczby miejsc pracy – mówi Gabriela Ibrom, Polka od dziesięciu lat pracująca w dziale zagranicznym IG Metall we Frankfurcie nad Menem. Takie założenie przyjęli też pracodawcy kierowani doświadczeniami z wcześniejszych recesji gospodarczych, kiedy zbyt pochopnie pozbywali się pracowników, a po powrocie koniunktury zabrakło im fachowców. – Pracodawcy mają świadomość, że proces rekrutacji i wyszkolenia nowych pracowników jest bardzo kosztowny, dlatego chcieli uniknąć zwolnień – dodaje Gabriela Ibrom.

W ochronę miejsc pracy zaangażował się rząd niemiecki, rozszerzając regulacje wypracowane już wcześniej lub wprowadzając zupełnie nowe instrumenty, pozwalające chociażby na stymulowanie popytu wewnętrznego. Takie zadanie spełniła premia za złomowanie samochodów, ułatwiająca zakup małych aut, co pomogło zakładom motoryzacyjnym w Niemczech, we Francji oraz w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Jednym z rozwiązań pozwalających na utrzymanie miejsc pracy podczas spowolnienia gospodarczego są w Niemczech konta nadgodzin. Dodatkowe godziny wypracowane przez pracowników w okresach zwiększonych zamówień, są „odkładane” na specjalnych kontach. Kiedy sytuacja firmy się pogarsza, ludzie wybierają nadgodziny i dostają czas wolny. Regulacją, z której pracodawcy często korzystali była praca w skróconym wymiarze godzin. – Ten instrument istnieje w Niemczech od dawna, ale do tej pory był wykorzystywany głównie w budownictwie. Polega na tym, że pracownicy pracują mniej lub w ogóle nie pracują, a za czas postoju płaci im urząd pracy. Otrzymują wówczas 60-67 proc. wynagrodzenia, w zależności od sytuacji rodzinnej – wyjaśnia Gabriela Ibrom. Ze względu na kryzys IG Metall wystąpiła do rządu o rozszerzenie „pracy w skróconym wymiarze” na inne branże, co udało się wprowadzić. Jednak, żeby skorzystać z tego rozwiązania, pracodawca musiał spełnić wiele warunków oraz udowodnić, że trudności ekonomiczne są rzeczywiście przejściowe i wynikają z kryzysu.

Dodatkowo, wielu przedsiębiorców dopłacało pracownikom do pieniędzy pobieranych w urzędzie pracy. Część osób łącznie dostawała nawet 90 proc. wynagrodzenia. Ideą pracy w skróconym wymiarze godzin jest też wykorzystanie czasu wolnego pracowników na dodatkowe kursy i szkolenia.

Kryzys w Niemczech, różnił się od kryzysu w Polsce, jeszcze w dwóch istotnych sprawach. Przede wszystkim, jak podkreśla Gabriela Ibrom, nikt nikogo nie próbował przekonywać, że spowolnienia nie ma. – Kryzys był bardzo poważnie przedstawiany w mediach. Ludzie widzieli, co się działo w innych krajach i martwili się, co będzie dalej. Na początku trudno było przewidzieć, jak potoczy się sytuacja, czy kryzys się uspokoi, czy będzie pogłębiał – opowiada Gabriela Ibrom. Druga różnica to taka, że wtedy, kiedy pojawiły się informacje o poprawie koniunktury i wzroście PKB, zaczęto myśleć o pracownikach. – Obecnie negocjujemy układ zbiorowy dla przemysłu metalurgicznego, gdzie występujemy o 7 proc. podwyżki wynagrodzeń. Jesteśmy przekonani, że sytuacja daje już podstawy do takich żądań – zapewnia. W przyszłym roku rozpoczną się rozmowy dotyczące kolejnych branż.

No cóż, w Polsce podobno kryzysu nie było, mimo że rząd przygotował ustawę antykryzysową, z której skorzystało bardzo niewielu pracodawców, a która pracownikom przyniosła więcej szkody, niż pożytku ze względu na rozwiązania dotyczące kolejnych umów na czas określony. Już najwyższy czas, żeby się uczyć na doświadczeniach innych i wprowadzać rozwiązania, które rzeczywiście pozwolą na ratowanie miejsc pracy w sytuacjach kryzysowych.

Agnieszka Konieczny

Dodaj komentarz