Solidar Śląsko Dąbrow

Grzechy główne

Mógłbym zacząć od słów: szok i niedowierzanie, ale po chwili zastanowienia muszę powiedzieć, że był to raczej głęboki smutek i wielkie rozczarowanie.

Mieszkam na blokowisku w pewnym mieście naszej aglomeracji, który pewien znajomy ksiądz określił pół żartem, pół serio jako „niezwykle trudny teren misyjny z wrogą nastawioną ludnością tubylczą”. Trafił w samo sedno. Nic dodać, nic ująć. Świątynia naszej wspólnoty rzadko była wypełniona po brzegi. Dwa razy do roku podczas świąt, a rekordy frekwencji padają w Wielką Sobotę, kiedy ochrzczeni poganie masowo uczestniczą w pokropku jaj i szynek. Pandemia mikre szeregi uczestników niedzielnych nabożeństw jeszcze bardziej przerzedziła, ale może właśnie z tego powodu kwestie dystansu i maseczek były przestrzegane dość skrupulatnie. Bez konieczności upominania ludzi nieszanujących zdrowia i życia innych. W miarę jak w naszym kraju pojawiali się kolejni równiejsi z warstwy rządzących pojedyncze oznaki tej zarazy zaczęły przenikać na niedzielne msze. Coraz więcej wybitnych epidemiologów spod trójki, dziewiątki czy sąsiedniej klatki zaczęło siadać tuż za plecami innych wiernych, a używanie masek wyłącznie do podtrzymywania brody nie było już obrazkiem niespotykanym. Jesienią przyszła trwoga, a wraz z nią trochę opamiętania. Ludzie znów zaczęli się pilnować. Na chwilę. Taka już jest marna kondycja ludzka. Zawsze znajdą się tacy, co wbrew wszystkiemu wiedzą lepiej i narażają innych na skutki własnej pychy i głupoty.

Minionej niedzieli coś się we mnie przelało. Liczba zakażeń i śmierci osiągała w poprzednich tygodniach rekordowe rozmiary. Tymczasem po świątyni przechadza się bez maseczki pewien podobno katolik. Na oko trzydzieści parę lat. Jego żona też manifestuje niewiarę w sens maseczek. Ich dzieci również bez maseczek, ale akurat w przypadku maluchów nie mam żadnych uwag. To zgodne z prawem i zasadami współżycia społecznego oraz zwykłą ludzką empatią. Niemniej dorosłych obowiązuje szereg zasad z przykazaniem miłości bliźniego na czele. Dlatego, gdy mijał mnie już kolejny raz, spacerując po świątyni jak po supermarkecie, zapytałem, gdzie ma maseczkę? Facet wpadł w furię. Myślę, że gdyby miał broń, to by mnie zastrzelił. Nie miał, więc podszedł, prawie stykając się twarzą w twarz i rzucił, że on tu przyszedł dla Chrystusa (wszyscy inni wierni jak wiadomo przybyli tu na grzyby) i pouczył, że mam patrzeć na ołtarz, a nie zwracać na niego uwagi. Następnie ruszył w kierunku ołtarza, oczywiście nadal bez maski, aby przyjąć komunię świętą. Facet, który w trakcie nabożeństwa popełnił na oczach wszystkich dwa z siedmiu grzechów głównych. Ksiądz mu komunii udzielił. Może wzrok już nie ten, a może zostawił to sumieniu faceta. Niemniej nie mogę tego pojąć, ani się z tym pogodzić. Przecież w czasie bezmaskowych przechadzek owego rzekomego katolika w świątyni modliło się kilkadziesiąt osób. W dwóch trzecich ludzie starsi, więc raczej nie końskiego zdrowia, reszta to rodziny z dziećmi w różnym wieku. Wszyscy stali się potencjalnami ofiarami tego chojraka bez maski, ofiarami grzechu pychy. Przyszli do świątyni znaleźć schronienie i pocieszenie, obcować z dobrem, a spotkali pogardę i agresję, czyli to, co codziennie widzimy na ulicy, w sklepie, na drodze, na chodniku.

Hierarchia Kościoła katolickiego nie radzi sobie ze skutkami pandemii tak, jakby wierni tego oczekiwali. Jako instytucja Kościół nie jest wyjątkiem. Większość instytucji rządowych i pozarządowych zaliczyła szereg porażek związanych z tą katastrofą. Ale szczerze mówiąc, właśnie od hierarchii Kościoła oczekiwałem więcej. Oczekiwałem reakcji nie tyle błyskawicznych, ile rozważnych i kierujących się empatią, ale zarazem wyraźnie wskazujących, gdzie przebiega granica dobra i zła. Kościół ma ogromną szansę, aby w czasach kłamstwa powszechnego, powszechnych fake newsów, prawdą zwyciężyć. Ale to jest chyba opinia wołającego na puszczy, prawda? Może należy pisać: Kościół miał szansę, ale ją zaprzepaścił? Gdyby ktoś pytał – Kościół to my.

Jeden z Drugą:)
źródło foto:smieszne-memy.com.pl