Solidar Śląsko Dąbrow

Decyzja życiowa

To już kolejny taki rok. Usiłuję rzutem na taśmę sklecić felieton i jakoś doczołgać się do urlopu. Problem w tym, że znów nic mnie nie zachwyca, choć powinno zachwycać, nic mnie nie wzrusza, nie śmieszy, nie wkurza. Żałosne umizgi pani premier wzbudzają wyłącznie uśmiech politowania. Rytualne przedwyborcze naparzanki, gierki i podsrywanki wewnątrzpartyjne przyciągają uwagę wyłącznie najbardziej wytrwałych koneserów przypalonego bigosu hultajskiego. Gdzie okiem sięgnąć nuda, powtórki powtórek, zero punktu zaczepienia.

Męczyłem się niczym piarowcy kolejowej Ewy, mistrzowie autoparodii, gdy nagle nadleciał mój zbawca, prawdopodobnie największa sowa na świecie. Chłopie, ptaszyno, z nieba rozgwieżdżonego mi spadłeś. Wreszcie ktoś w tym nudnym sezonie wakacyjnym zrobił coś, co wzbudziło moje głębokie zainteresowanie.

Ta ptaszyna to puchacz, który zwiał z krakowskiego zoo razem z kolegą orłem. Udało im się na skutek dziwnych okoliczności przyrody, a konkretnie nawałnicy, która przeszła początkiem lipca nad smoczym grodem i podkrakowskim zoologiem. Burza zniszczyła woliery i otworzyła ptakom granice. Puchacz z sąsiadem orłem postanowili to wykorzystać i zwiali. Początkowo im kibicowałem, podziwiałem odwagę i brawurową ucieczkę. Mój entuzjazm kibicowania uciekinierom zgasł, gdy dowiedziałem się, że obaj ptacy nie byli stanu wolnego i może nie tyle z opresyjnego zoo uciekali, ile od swoich małżonek. Obie samice zostały w zoo, a chłopaki poleciały w długą. Czy jeszcze kiedyś wrócą? Część pracowników zoo liczy, że tak, bo podobno ptaki obu tych gatunków tworzą trwałe pary, latają za sobą, nawołują się, pohukując. Ale to już tydzień mija, a chłopów ni ma.

Rozumiem zew wolności, ale gdzie odpowiedzialność. Dlaczego pan puchacz nie zabrał ze sobą pani puchaczowej, a pan orzeł pani orłowej? Czy może najpierw chcą urządzić gniazdo za granicami zoo, a potem ściągnąć tam partnerki? Czy może poznają nowe panie i na dobre osiądą w nowym miejscu gniazdowania? A może jednak wrócą? Tylko z czym i do czego?

Podobno najgorsza na emigracji jest tęsknota. Poczytałem trochę w internetach na temat puchacza, chcąc dowiedzieć się, czy potrafi tęsknić za ojczystym zoo. Dużo różnych rzeczy piszą, ale akurat tej kwestii nikt nie badał. Piszą za to inne ciekawe rzeczy. Puchacz zwyczajny, po łacinie zwie się Bubo bubo, co podobno brzmi jak odgłos wydawany przez tego ptaka. Niemcy nazywają puchacza po prostu Uhu. Po polsku i w innych językach słowiańskich puchacz to puchacz, bo krzyczy „pu-hu”. Nie znają innego słowa, tylko to jedno. I samiec, i samica, z tym że ona to „pu-hu” wykrzykuje o oktawę wyższym głosem. To rzuca mi nowe światło na kwestię ucieczki pana puchacza. Oktawa wyżej to poważna sprawa. Mogą uszy boleć. Nawet jeśli to tylko zwyczajne, codzienne „pu-hu”.

Kobieca oktawa, albo i dwie wyżej to jednak norma. Również wśród innych gatunków. I raczej nie to spowodowało, że puchacz odleciał w nieznane. Więc co? Rzecz jest skomplikowana. Trudno to ocenić w ludzkich kategoriach. Tu nie da się ułożyć bajki z morałem, stanąć albo po stronie puchacza, albo puchaczowej. On uciekł, ona została. Oboje podjęli życiową decyzję, nie wiedząc, że to właśnie decyzja życiowa. Orzeł i orłowa też.

Jeden z Drugą;)
źródło foto:commons.wikimedia.org/brockeninaglory

 

Dodaj komentarz