Solidar Śląsko Dąbrow

Chamstwo jaśniepaństwa

Znakomita większość Polaków pochodzi ze wsi. W pierwszym, drugim czy trzecim pokoleniu, ale korzenie ma wiejskie. Ja też, ale ze mnie ta wieś nie wyszła. Jestem głupim, nieokrzesanym, ciemnym typem, który podczas przerwy w pracy wysupłuje z papieru śniadaniowego przyniesione z domu kanapki z serem, ze smalcem albo z kiełbasą i popija herbatą. Gdybym mógł, to bym zsiadłym mlekiem popijał, ale to z kartonu nijak w zsiadłe zmienić się nie chce. Prosto od krowy też mógłbym się napić, ale krasula łaciata dawno, dawno temu odmówiła emigracji do miasta. Była ciemniejsza niż ja, bydlę konserwatywne i zapłaciła za swoje. Została zrestrukturyzowana w rzeźni. I tak ją potem do handlowych świątyń w konurbacji śląskiej przywieźli. W kawałkach rosołowych. Na plastikowych tackach. Ale jej wtedy już było wszystko jedno. Nie poczuła pulsu miasta.

Ja, prawdę mówiąc, też ten puls słabo wyczuwam, ale daję radę żyć nowocześnie, bez krowy, bez świniaka, bez kury nawet, która jajka ze swego szczęśliwego wolnego wybiegu gratis by mi dawała. Zamiast smrodu obornika z sąsiednich obejść, wdycham zapach bezołowiowej z pobliskich korków, omijam świadectwa lepszego lub gorszego metabolizmu psów i gołębi. Choć muszę przyznać, to omijanie nie zawsze jest skutecznie.

Jednak jako że jestem typem, jak już wspomniałem, głupim, ciemnym i nieokrzesanym, to nie potrafię docenić, jaki to awans społeczny mnie spotkał, w jak wysokie progi wstępuję, jadąc windą do M-raz, dwa, trzy w 10-piętrowych czworakach. Swoim ciemnym, chłoporobotniczym umysłem nie mogę ogarnąć różnicy, tylko szukam podobieństw. Np. nie potrafię docenić skali skoku cywilizacyjnego pomiędzy moją przyniesioną z domu kanapką, a kanapką z fast foodu. W głowie mi się nie mieści, że kolesie, którzy odwijają z papieru kanapki z mielonym w „ makdonaldsie” i popijają mlecznym „szejkiem” lub amerykańskim kwasem chlebowym, uważają, iż to jest śniadanie mistrzów. Jakoś nie potrafię się oprzeć myśli, że różnica tkwi tylko w tym, że nie ty zrobiłeś, ani twoja żona lub mama, lecz światowy koncern ci wcisnął za niemałe pieniądze. Choć jest pewien bonusik. Kanapka kupiona w fast foodzie bywa raczej na ciepło, co pozwala powiedzieć, że obiad już jadłeś.

Nie pracuję fizycznie, lecz, jak to się za czasów peerelu określało i do dziś zostało, „umysłowo”. Choć pisuję, to rąk i twarzy nie mam uwalonych atramentem, raczej bakteriami z klawiatury, które nie są widoczne okiem nieuzbrojonym. Nie zakładam do pracy gumofilców, bo gnój z góry na łeb leci, a nie leży na dole. Nie jeżdżę do roboty traktorem wziętym na kredyt, ani wozem drabiniastym, ale używanym samochodem od Niemca lub komunikacją miejską (nieuchronnie w mojej tępej głowie łomocze pytanie: „Widzisz kolejne podobieństwa?”). Ale bliżej mi do protestujących rolników, którymi pogardza jaśniepaństwo z Warszawy i z tą pogardą się obnosi jak przeróżne celebrytki z torebeczkami za parę tysięcy peelenów.

Jaśnie pan reżyser głupawych komedyjek, niejaki Saramonowicz raczył łaskawie na fejsie zwrócić się do rolników z apelem, cytuję: „Odpierdolcie się od Warszawy, barany”. Jaśnie pan naczelny dziennika Rzeczpospolita pisząc hymn pochwalny dla prezesa JSW, raczył określić protestującego górnika, którego widział w telewizji, słowami: „umazany chłopaczyna”. Niby jaśniepaństwo, a uderzające podobieństwo do zwykłego chamstwa. Ale dostrzegam też różnicę. Na wsi chamstwo okazywane publicznie lokalna społeczność piętnuje, uważając za zachowanie wysoce niestosowne.

Jeden z Drugą;)

 

Dodaj komentarz