Solidar Śląsko Dąbrow

Byle doczołgać się do wyborów

W zeszłym tygodniu premier poinformował, że wpływy z podatków do budżetu państwa są niższe od założonych w ustawie budżetowej o 24 mld zł. Skąd tak wielka dziura w państwowej kasie?

– W ubiegłym roku mieliśmy bardzo podobną sytuację. W maju zaawansowanie założonego w budżecie deficytu było bardzo duże, ale minister Rostowski zdołał w kolejnych miesiącach utrzymać ten deficyt w ryzach. Wprawdzie ponieśliśmy jako społeczeństwo ogromne koszty tych oszczędności, ale budżet udało się domknąć. Prawdopodobnie w tym roku minister liczył, że od drugiego kwartału popyt wewnętrzny wzrośnie, a wraz z nim wpływy z podatków. Tak się jednak nie stało. 

Czy niski poziom konsumpcji to główna przyczyna spadku dochodów budżetowych? 

– Obecnie 80 proc. wpływów do budżetu państwa to podatki bezpośrednio i pośrednio obciążające konsumpcję. Im wyższe są wydatki polskich rodzin na konsumpcję, tym lepiej dla budżetu. Jednak od 3 lat wynagrodzenia w naszym kraju w zasadzie stoją w miejscu. Polacy są w stanie przeznaczyć coraz mniej pieniędzy na zakup towarów i usług, więc wpływy z podatków maleją. Kolejna sprawa to rozpowszechnienie umów śmieciowych, które przekłada się na obniżenie i tak bardzo niewielkich wynagrodzeń i spadek zdolności kredytowej. Cały wzrost gospodarki, który obecnie notujemy, zawdzięczamy eksportowi. Jednak eksport jest zwolniony z podatku VAT, a więc budżet na nim nie korzysta. Jeżeli sprzedaż polskich towarów za granicę nie zostanie wsparta solidnym popytem wewnętrznym, niedobór w państwowej kasie będzie nadal się powiększał. 

Jak w tym kontekście ocenić forsowaną przez koalicję rządzącą niekorzystną dla pracowników nowelizację Kodeksu pracy. Wydłużenie okresów rozliczeniowych i elastyczny czas pracy na pewno nie przyczynią się do wzrostu wynagrodzeń i popytu wewnętrznego…

– Ten rząd dba wyłącznie o interesy pracodawców kosztem pracowników. To jest niestety kontynuacja polityki uprawianej w naszym kraju od 1989 roku. Efekt tego jest taki, że ci którzy mają pracę, są skłonni zaakceptować wszelkie niekorzystne zmiany, żeby tylko tej pracy nie stracić. Chodzi o to, aby pracodawca mógł dyktować pracownikowi warunki i jak najszybciej gromadzić majątek, który w przypadku dużych korporacji jest potem transferowany za granicę. Przepisy prawa zostały de facto sprowadzone do ochrony interesów międzynarodowych podmiotów gospodarczych, które zdominowały zarówno nasz system finansowy, jak i realną gospodarkę. W Konstytucji mamy społeczną gospodarkę rynkową, a w rzeczywistości gospodarkę, w której nieliczna uprzywilejowana elita polskiej i zagranicznej kleptokracji bezwzględnie wyzyskuje pracowników. 

Jak to? Przecież pracodawcy nieustannie narzekają na sztywne przepisy i wysokie koszty pracy…

– To absolutnie fałszywy dogmat, powtarzany w naszym kraju od 20 lat. Koszty pracy w Polsce stanowią ok. jednej trzeciej średniej Unii Europejskiej, a są oczywiście kraje w Europie Zachodniej, gdzie koszty te są ponad czterokrotnie wyższe niż w Polsce. Mówiąc o kosztach pracy, trzeba jednak odróżnić małe podmioty od wielkich korporacji. Dla niewielkich, rodzinnych firm koszty związane z zatrudnieniem pracowników stanowią rzeczywiście poważne obciążenie, często ponad siły. Dlatego te firmy powinny być traktowane przez państwo wedle innych reguł, także jeżeli chodzi o opodatkowanie. 

Należałoby zróżnicować stawkę CIT?

– W UE średnia stawka podatku korporacyjnego wynosi 33 proc. U nas to tylko 19 proc. Dla mikrofirmy te 19 proc. to spory ciężar, ale dla wielkiego przedsiębiorstwa już niekoniecznie. Dodatkowo korporacje w Polsce cieszą się daleko idącymi preferencjami podatkowymi. Jeżeli rządzący myślą, że wyłącznie poprzez zwolnienia podatkowe dla zagranicznych inwestorów stworzą miejsca pracy i zapewnią budżetowi wpływy z podatków, to świadczy albo o ich niekompetencji albo o tym, że są pod wpływem różnego rodzaju lobbystów. Na początku transformacji podatek dochodowy od przedsiębiorstw stanowił 40 proc. wpływów budżetowych. Dzisiaj to zaledwie 9 proc. 

Premier Donald Tusk informując na konferencji prasowej o konieczności nowelizacji budżetu zapowiedział, że to ostatni trudny rok dla polskiej gospodarki, a w 2014 roku sytuacja ma się poprawić. Co będzie, jeżeli ta prognoza się nie sprawdzi? 

– Tak naprawdę to nie ma większego znaczenia, bo przyczyny zapaści w finansach publicznych nie mają natury koniunkturalnej, ale strukturalną. Innymi słowy, wbrew temu co starają się wmówić Polakom różni dworscy ekonomiści, dziura w budżecie państwa nie powstała wyłącznie w wyniku załamania światowej gospodarki, ale jest przede wszystkim skutkiem błędnej polityki gospodarczej prowadzonej w naszym kraju od początku transformacji. Co gorsza, na to nałożyły się fatalne skutki reformy emerytalnej. Większość długu publicznego, jaki powstał w ostatnich latach, to właśnie konsekwencje utworzenia OFE i transferu do tych funduszy gigantycznych pieniędzy. W efekcie na samą obsługę zadłużenia wydajemy kwotę równą łącznym wpływom z podatku PIT. 

W takim razie doraźne nowelizowanie budżetu niewiele tutaj pomoże i w kolejnych latach czeka nas powtórka z rozrywki….

– Postępowanie rządu można porównać do leczenia raka środkami na przeziębienie. Im bliżej wyborów tym mniejsza szansa, że cokolwiek w tej sprawie się zmieni. Można być raczej pewnym, że w dalszym ciągu będziemy świadkami popisów kreatywnej księgowości w wykonaniu ministra finansów. Z jednej strony Jacek Rostowski musi stale pokazywać Brukseli, że panujemy nad deficytem i zmierzamy w kierunku jego obniżenia, a z drugiej nie może zastosować zbyt drastycznych cięć wydatków, żeby nie utracić resztek popularności i nie przegrać kolejnych wyborów w takim stylu, jak swego czasu przegrał Sojusz Lewicy Demokratycznej.

Liczy się więc tylko perspektywa wyborcza? 

– Rząd Donalda Tuska zrobi wszystko, żeby jakoś doczołgać się do wyborów. Tym co stanie się po 2015 roku, nikt się nie przejmuje. W okresie przedwyborczym ten strukturalny kryzys finansów państwa będzie ukrywany przed społeczeństwem, ale prędzej czy później on wybuchnie i to ze straszną siłą.

Z prof. Grażyną Ancyparowicz, ekonomistką, wykładowcą Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie rozmawiał Łukasz Karczmarzyk.

Dodaj komentarz