Solidar Śląsko Dąbrow

Bez elektrowni konwencjonalnych ani rusz

Wykorzystanie mocy zainstalowanej paneli fotowoltaicznych to 1000 godzin w ciągu roku, a wiatraków lądowych to 2300 godzin, a rok ma 8760 godzin i elektrownie konwencjonalne są niezbędne – mówi prof. Władysław Mielczarski, inżynier energetyk z Politechniki Łódzkiej.

Ile wynosi obecnie koszt produkcji energii z węgla kamiennego w Polsce?

– Ten sumaryczny koszt składa się z czterech kategorii kosztów. Kosztu kapitałowego, czyli budowy elektrowni. On wynosi obecnie poniżej 100 zł za MWh ze względu na to, że praktycznie wszystkie stare elektrownie są zamortyzowane, a nowe takie, jak np. Jaworzno, czy Kozienice dostały środki z rynku mocy. Druga kategoria to koszt operacyjny, czyli m.in. wynagrodzenia pracowników, materiały itd. Koszt operacyjny na ogół nie przekracza 40-50 zł. Do tego trzeba dołożyć koszt paliwa. Cena węgla dla energetyki to obecnie ok. 300 zł za tonę, czyli będzie to 150-200 zł za MWh. No i na końcu mamy jeszcze opłatę za emisję CO2, która obecnie wynosi ok. 250-300 zł za MWh. Zatem całkowity koszt produkcji energii z węgla kamiennego w Polsce łącznie z podatkiem emisyjnym to ok. 600 zł za MWh.

Ceny uprawnień do emisji CO2 od miesięcy utrzymują się na stabilnym poziomie. Cena polskiego węgla dla energetyki wzrosła, ale tylko nieznacznie. Natomiast giełdowe ceny energii biją rekordy osiągając poziom 1400-1500 zł/MWh. Jak to wytłumaczyć?

– To jest po prostu poprawne działanie rynku. Każdy rynek ma dwie podstawowe funkcje. Pierwsza to bieżące bilansowanie zapotrzebowania i podaży. Tu nie ma znaczenia, czy mówimy o rynku energii, pomidorów czy czegokolwiek innego. Druga funkcja polega na tym, że rynek informuje uczestników, kiedy podaż danego dobra jest nadmierna lub zbyt niska. W tym drugim przypadku rynek informuje: cena rośnie, inwestujcie w zwiększenie produkcji. Np., gdy cena ropy naftowej na rynku wzrasta, zaczyna opłacać się wydobywać ten surowiec ze złóż, które wcześniej były nieopłacalne. W rynkowych realiach taka sama reakcja powinna nastąpić w górnictwie węglowym, ale tak nie jest. Górnictwo ma blokadę polityczną, wynikającą z polityki klimatyczno-energetycznej Unii Europejskiej. Gdyby tej blokady nie było, dzisiaj otwierane byłyby nowe ściany w kopalniach i budowano by nowe bloki węglowe, ale tego robić w Polsce nie wolno.

Węgiel ma być zastępowany atomem i gazem…

– Elektrowni jądrowych nie mamy. Za 15 lat może one może będą, a może nie. Moim zdaniem raczej ich nie będzie. Pozostaje gaz ziemny, ale tego gazu mamy mało. Dzisiaj zużywamy rocznie niecałe 20 mld m3 gazu i z trudem jesteśmy w stanie zaspokoić to zapotrzebowanie. Jeśli Baltic Pipe nie ruszy zgodnie z planem – co stoi pod znakiem zapytania – to będzie z tym problem. Jednak, żeby zastąpić w energetyce węgiel gazem ziemnym, potrzebowalibyśmy go 40 mld m3. To jest astronomiczna wielkość. Sytuacja jest więc taka, że w przypadku węgla mamy blokadę polityczną, a w przypadku atomu i gazu blokadę techniczną. Reakcja rynku polegająca na gwałtownym wzroście cen energii jest więc prawidłowa.

Politycy powtarzają, że sposobem na tańszą energię są inwestycje w OZE. W tej kwestii wszystkie główne siły polityczne w naszym kraju są w zasadzie zgodne. Czy rzeczywiście energia z wiatru i słońca jest taka tania?

– Nie. Energia z OZE może wydawać się tania tylko dzięki ogromnym dopłatom. To po pierwsze. Po drugie, mówiąc o koszcie produkcji energii z węgla, wskazaliśmy, że połowa z niego to podatek od emisji CO2. Jeśli porównamy czysty koszt produkcji energii, bez podatku za CO2 z jednej strony i dopłat do OZE z drugiej, to energetyka konwencjonalna jest zdecydowanie tańsza od źródeł odnawialnych. Jest jeszcze jedna sprawa. OZE pracują wtedy, kiedy wieje wiatr i świeci słońce. Przez pozostały czas, tę energię trzeba jakoś zastąpić. W tym celu utrzymywane są rezerwy w elektrowniach konwencjonalnych. To kosztuje. Aby ten koszt pokryć, dwa lata temu utworzono w Polsce tzw. rynek mocy. W ramach tego mechanizmu płacimy energetyce konwencjonalnej za utrzymywanie rezerw niezbędnych dla funkcjonowania OZE. Rocznie wydajemy na ten cel 5,5 mld zł. To są kolejne subsydia dla OZE tyle, że wypłacane elektrowniom konwencjonalnym, aby zapewnić ciągłe dostawy energii, bezpieczeństwo energetyczne, kiedy OZE nie pracuje. Trzeba pamiętać, że wykorzystanie mocy zainstalowanej paneli fotowoltaicznych to 1000 godzin w ciągu roku, a wiatraków lądowych to 2300 godzin, a rok ma 8760 godzin i elektrownie konwencjonalne są niezbędne.

Aby przekonać się, że OZE nie jest receptą na tanią energię wystarczy spojrzeć na giełdowe ceny energii w Europie. W Polsce energia jest od wielu miesięcy zdecydowanie tańsza, niż w krajach zachodnich, gdzie wiatraków i paneli fotowoltaicznych jest znacznie więcej niż u nas. Mimo to, politycy cały czas powtarzają brednie o taniej, zielonej energii…

– Ja znam wielu polityków i jestem przekonany, że oni rozumieją, jak jest naprawdę. Mówią to, co mówią, bo niczego innego powiedzieć nie mogą. Jesteśmy w Unii Europejskiej. Źródła odnawialne to jest świetny biznes dla krajów Europy Zachodniej. Do 2035 roku tylko na morskie farmy wiatrowe mamy wydać 140 mld zł. Przecież sami tych wiatraków nie wyprodukujemy. W zdecydowanej większości te pieniądze trafią za granicę, głównie do Europy Zachodniej. W przypadku paneli fotowoltaicznych sprawa wygląda podobnie. One co prawda produkowane są głównie w Azji, ale na podstawie licencji w większości zachodnio-europejskich.

Podsumowując: elektrowni węglowych budować nam nie wolno, z gazem i atomem jest problem, na OZE stabilnego systemu energetycznego zbudować się nie da. Co nas zatem czeka?

– Niemal równo rok temu Ministerstwo Klimatu i Środowiska opublikowało dokument pod tytułem: „Sprawozdanie z Wyników Monitorowania Bezpieczeństwa Dostaw Energii Elektrycznej”. Jest on dostępny do pobrania na stronach resortu. W tym sprawozdaniu jest wyraźnie pokazane, że jeśli energii w Polsce ma nie zabraknąć, to do 2030 roku powinniśmy wybudować od 8 do 10 GW ciągle pracujących mocy wytwórczych, czyli albo z węgla, albo z gazu. 8 GW to są dwie Elektrownie Bełchatów, to są trzy Elektrownie Kozienice. Nikt tego nie wybuduje w ciągu ośmiu lat. Nie ma takiej możliwości. Mało tego, w tym raporcie napisano, ile będą wynosiły przerwy w dostawie energii w nadchodzących latach. Po 2026 roku przerwy w dostawach energii mogą sięgać 600 godzin rocznie, to jest około miesiąca w ciągu roku. Konsekwencje gospodarcze można sobie łatwo wyobrazić. Podkreślę, to nie jest moja opinia, ale oficjalne dane rządowe.

Z prof. Władysławem Mielczarskim, ekspertem w dziedzinie elektroenergetyki,
rozmawiał Łukasz Karczmarzyk