Solidar Śląsko Dąbrow

Basen publiczny. Dzieciom wstęp wzbroniony

Łódzki aquapark „Fala” postanowił zabłysnąć nowoczesnością i wpisać się w bardzo modą ostatnio „antydzieciową” propagandę. Ogłosił, że w niedzielę 19 października będzie otwarty wyłącznie dla dorosłych. Post w mediach społecznościowych na ten temat zilustrowany został napisem „dzieciom wstęp wzbroniony” oraz przekreślonym zdjęciem rozwrzeszczanego, zasmarkanego niemowlaka z buzią wykrzywioną płaczem.

Pod postem nie zabrakło komentarzy negatywnych. Znacznie więcej jednak było głosów wyrażających aprobatę. Zachwyt nad wspaniałą inicjatywą, dzięki której wreszcie będzie można popluskać się w basenie i pobawić na zjeżdżalniach bez tych wszystkich „bachorów”, „gówniaków” i „kaszojadów”. Inne komentarze – w zamyśle chyba koncyliacyjne – wyrażały pogląd, że przecież chodzi tylko o jeden dzień. Nie ma więc o co się denerwować, nie można być roszczeniowym.

Nie mam zamiaru rozpisywać się przyczynach tej coraz bardziej powszechnej i modnej pogardy dla dzieci i rodziców. Nie będę tu analizował idiotycznego trendu, który polega na tłuczeniu ludziom do głów, że wartościowe życie polega wyłącznie na dążeniu do samorealizacji i zaspokajaniu własnych przyjemności. Z kolei, gdy w człowieku w końcu odezwie się rodzicielski instynkt, zawsze można go stłumić, sprawiając sobie „psiecko”.

W całej tej obrzydliwej sprawie jest inna, kto wie, czy nie bardziej bulwersująca rzecz. Aquapark „Fala” należy do miasta Łódź. Jest obiektem w pełni publicznym. Publicznym, a więc z definicji mającym służyć lokalnej wspólnocie. I w tym oto publicznym przybytku jakiś zatrudniony tam bałwan postanawia sobie, że zakaże wstępu całej grupie społecznej, która tę wspólnotę tworzy. Ot tak, bo taki pomysł wpadł do głowy.

W normalnym kraju następnego dnia już by nie pracował. W normalnym, czyli takim, gdzie zarówno rządzący, jak i rządzeni wiedzą, że „publiczny”, to znaczy należący do wszystkich po trochu, wspólny. U nas „publiczne” wciąż najczęściej znaczy tyle co państwowe, czyli będące własnością rządu, prezydenta miasta, czy wójta.

Przyczyna tego stanu rzeczy zdaje się bardzo prosta. Całkowicie zatraciliśmy poczucie wspólnoty. Jeśli nie ma myślenia wspólnotowego, brakuje odruchu by praw tej wspólnoty bronić. By wstawić się za innym członkiem wspólnoty w sprawie, która nas samych w ogóle nie dotyczy.

Zjednoczyć potrafimy się tylko od święta, jak w przypadku niedawnej powodzi. Na co dzień nie widzimy dalej niż koniec własnego nosa. Zabronią dzieciom wejścia na basen? Super pomysł, będzie więcej miejsca dla mnie. Na wizytę u lekarza trzeba czekać dwa lata? Ważne, żeby mi obniżyli składkę zdrowotną. Sąsiad traci robotę przez Zielony Ład? Dobrze mu tak, mógł głosować na inną partię.

Zamiast wspólnoty wykształciliśmy plemienność. Jak dzieje się źle, rosną rachunki, gospodarka klęka, a służba zdrowia się sypie, jedni powiedzą, że to wina Tuska, drudzy, że Kaczyńskiego. Na tym jakakolwiek refleksja się kończy. Gdy obu tych panów biologia w końcu wyślę na emeryturę, znajdzie się nowy Tusk i nowy Kaczyński. Zamiast rządzić dla nas, nadal będą rządzić nami. Bo „nas” prawie już nie ma. Jestem tylko „ja”, a „mi” wystarczy, że sąsiada nie wpuszczą na basen z jego bachorem. Wreszcie będę sobie mógł zjechać na zjeżdżalni bez kolejki.

Trzeci z Czwartą:)
źródło foto:pxhere.com