Solidar Śląsko Dąbrow

Apel do kota

Zaapelowałem do kota, żeby nie sikał na dywan. Tłumaczyłem, że zasady współżycia społecznego wymagają kompromisów, że potrzebny jest dialog. Zdesperowany deklarowałem, że w kryzysowej sytuacji spowodowanej faktem, iż kot znudził się kuwetą, mogę się zgodzić na doraźne obsikiwanie kafli w przedpokoju. Powycieram w geście współlokatorskiej solidarności. Ale kot trzyma się wersji, że jedyne ustępstwo, na jakie może pójść, to sikać w tym miejscu, gdzie już jakiś czas temu wybrzuszyły się panele. A i tak od czasu do czasu musi na dywan, bo to podobno modne wśród innych kotów zamieszkujących kraje unijne.

Poważnie rozważam oddanie kota pod osąd Wysokiego Trybunału Weterynaryjnego. Ale podobno przy kocim sądownictwie polskie jest demonem szybkości w rozpatrywaniu spraw, więc szanse na szybkie uzyskanie korzystnego wyroku są nikłe. Tym bardziej, że ziemska kadencja przeciętnego kota trwa 12 lat, choć zdarza się dłużej, a mojemu stuknie wkrótce 10 wiosna. Wyrzucam sobie, że za miękki byłem, że zbyt łatwo wybaczałem kotu. Omotał mnie futrzak, bestia pręgowana. Jakiś cwany „piarowiec” podpowiedział mu, że wystarczy wskoczyć na kolana, pomruczeć, człowiek pęka, wybacza i dalej sypie do miski frykasy.

Jako że z natury jestem optymistą (choć prawdę mówiąc takim bardziej pesymistycznym), to staram się szukać dobrych stron w swoich doświadczeniach. I w tym doświadczeniu z kotem też znalazłem. Na całe szczęście mój kot, mimo niewątpliwych predyspozycji, nie jest premierem mojego kraju. Dzieło zniszczenia, które przykrywa przymilnym mruczeniem, dotknęło tylko paru metrów kwadratowych w tzw. dużym pokoju i przedpokoju, a nie w całej Polsce.

Kot, jak powszechnie wiadomo, najczęściej spada na cztery łapy. Ta kocia sztuczka udawała się też doskonale naszemu premierowi przez długie lata. Był jak kot, który nic nie nabroił, bo większość czasu spędzał śpiąc na kaloryferze, a w wolnych chwilach od tej wyczerpującej drzemki przechadzał się pomiędzy miskami z jedzeniem, ewentualnie rżnął w kłębek wełny, a wszelkie wpadki i psoty przykrywał głośnym mruczeniem, albo zwalał winę na kota z opozycji.

Ale teraz nie będzie już tak łatwo. Zaczęło się od zapowiedzi wydłużenia i zrównania wieku emerytalnego. Potem wojna z lekarzami i farmaceutami, podczas której, jak to zazwyczaj bywa, najwięcej ofiar jest po stronie ludności cywilnej. Teraz wojna z użytkownikami internetu. A jeszcze niebotyczne ceny paliwa, ogólna drożyzna, cięcia płac i zatrudnienia. Tego zamruczeć się nie da.

Premier wycofał się na z góry upatrzone pozycje. Na pierwszą linię frontu wysyła ministrów. Skoro nie można zwalić na opozycję, to się używa tzw. zderzaków. Skandal z refundacją? Zasłaniamy się Arłukowiczem. Skandal z blokowaniem rządowych stron internetowych? Zasłaniamy się ministrem cyfryzacji Bonim, ministrem kultury Zdrojewskim i ministrem ds. propagandy Grasiem. Ten ostatni przeszedł samego siebie oświadczając, pół żartem pół serio, że fakt, iż serwery rządowych stron padły, wynika z ogromnego zainteresowania tymi stronami i tematyką na nich poruszaną. W czasach, gdy armie i służby specjalne każdego państwa, które chce się liczyć na arenie międzynarodowej, mają całe dywizje specjalizujące się w cyberatakach i cyberobronie, rzecznik rządu opowiada takie dyrdymały. Nawet mój kot (bo nie koń, konia nie mam i to nie tylko dlatego, że rży, zamiast mruczeć) by się uśmiał. Ale na wszelki wypadek nie puszczam mu wypowiedzi Grasia. Wypowiedzi premiera Tuska o tym, że z cenami paliwa nic nie da się zrobić, też nie. Bo znowu mi dywan zasika (kot oczywiście).

Jeden z Drugą:)

Dodaj komentarz