A więc wiosna
A więc wiosna. Wszyscy się spodziewali, że przyjdzie i przyszła. Żadnych niespodzianek. Drzewa puszczają pąki, nie bacząc na aktualną sytuację polityczną. Przebiśniegi, pierwiosnki i kaczeńce kwitną apolitycznie na gruntach państwowych i prywatnych. Przylatują ptaki dać wyraz swej trosce o wskaźniki demograficzne. Gniazda błyskawicznie przekształcają ze standardu developerskiego w lokale do zamieszkania. Nie muszą latać po bankach, aby uzyskać kredyt. Nie muszą odwiedzać notariusza i wydziału ksiąg wieczystych. Niestraszny im debet, limit na karcie i wielkość wypłaty. Fruwa im spółdzielnia, gazownia i zakład energetyczny. Ten ostatni może się ewentualnie przydać, żeby od czasu do czasu usiąść na drutach i zrobić sobie przerwę w znoszeniu materiałów budowlanych. Ale nikt im za to faktury nie wystawi. Ani za prąd, ani za przesył. Farby, tapety, panele czy glazura to nie ich problem. Dla nich mogłyby nie istnieć. Podobnie jak meble. Nigdy w życiu nie skręciły stoliczka czy półeczki z Ikei lub innego BRW. Nigdzie nie muszą latać z reklamacjami. Patyczek do gniazdka się złamał? To wyrzucą i skoczą po nowy. Inne wiosenne pierdoły też im głowy nie zaprzątają. Nie muszą zimówek zmieniać na letnie, nie muszą PIT-a składać w skarbówce. Tak to sobie sprytnie wymyśliły.
Algorytm jest prosty: gniazdo, prokreacja, inkubacja i na świat przychodzą pisklęta. Potem już żmudna życiowa rutyna, którą sami dobrze znamy: załatwianie żarcia dla progenitury, nauka latania i ochrona przed innymi istotami żywymi, które w ptasim potomstwie dostrzegają wyłącznie walory kaloryczne. Później znaczna część tych latających, jeśli przetrwa czas nauki, udaje się na emigrację do krajów, w których jesienią i zimą ma lepsze warunki do życia. Ale na wiosnę wracają. Wiedzą, że wiosna przyjdzie, bo zawsze przychodzi.
Oprócz umiejętności latania bez wsiadania do samolotu, tego właśnie zazdroszczę ptakom – życia w zgodzie z porami roku. My ludzie podobno rozumni często nie potrafimy z wiosny cieszyć się i korzystać jak ptacy. My od wiosny zawsze oczekujemy więcej, jaka by nie była. Jest albo zbyt zimna, albo zbyt ciepła. Nazbyt sucha lub zbyt deszczowa. Przedwczesna albo spóźniona. Nigdy w sam raz. Każdy z nas słyszał, albo i sam opowiada, że kiedyś to były wiosny. Nie to, co teraz. Cóż, taka już nasza natura człowiecza.
Ja staram się na wiosnę nie narzekać. Cieszę się, że przyszła. Jednak radość z nadejścia tej pory roku tradycyjnie psuje mi jeden wynalazek ludzkości, o którym wszyscy wiedzą, że jest bezużyteczny, ale siłą przyzwyczajenia przy nim trwają. Chodzi mi rzecz jasna o zmianę czasu, która najmniej na dwa tygodnie wybija mnie z rytmu. Mam wrażenie, że wymyślono to tylko po to, aby zrobić ludziom na złość, aby sobie nie myśleli, że wiosna przyszła i już będzie fajnie. Nie będzie fajnie. Człowiek ma na ręku nosić zegarek, a nie kalendarz. Zegarek ma być wszędzie, w kuchence, w telewizorze, w telefonie w samochodzie, w kuchni, w przedpokoju i łazience. Ma przypominać, że żyjemy w epoce tyranii czasomierzy. A taki ptaszek ma to wszystko gdzieś (tego też im zazdroszczę). On może śpiewać, gwizdać, piać, kwilić czy kląskać, kiedy mu pasuje. Może pod wieczór, w południe, może o brzasku. Może to robić, kiedy zechce, a nie dlatego, że właśnie minęła szósta, która jeszcze dzień wcześniej była piątą.
Jeden z Drugą;)