Solidar Śląsko Dąbrow

A ty masz już MBA?

Biurokracja towarzyszy nam od dziecka. Akt urodzenia, akt chrztu, książeczka zdrowia, legitymacja szkolna i szkolne świadectwa itd., itp. Część tych „papierów” otrzymujemy bez żadnego wysiłku, po prostu biurokracja nas kataloguje, ale jest też zbiór dokumentów, które nas do czegoś uprawniają, poświadczają kompetencje (prawdziwe lub zmyślone), są niezbędne, aby uzyskać kolejne kwity, itd. itp. Ich uzyskanie wymaga wysiłku, często żmudnej, ciężkiej pracy i tu pojawia się arcyludzka pokusa pójścia na skróty, albo też, mówiąc wprost, oszustwa. Powinno to być tępione z całą bezwzględnością, ale nie jest. Dla części rodaków to wręcz powód do chlubienia się własną zaradnością.

Polityka kolejnych rządów po 1989 roku sprawiła, że tytuły naukowe niekoniecznie wymagają żmudnego zdobywania wiedzy. Wystarczy w miarę sumiennie opłacać czesne na jakiejś prywatnej uczelni. Jeszcze w latach 90-tych tytuł magistra miał pewną wartość. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu do dziś się wypomina, że podczas kampanii prezydenckiej minął się z prawdą, oświadczając, iż ma wykształcenie wyższe, podczas gdy nie uzyskał tytuł magistra, a więc ma wykształcenie średnie. I choć formalnie obronienie pracy magisterskiej nie jest niezbędne, aby zostać wybranym prezydentem Rzeczypospolitej, to wielu ludzi poczuło się ofiarami bezczelnego oszustwa. Wszak to był jeden z ważnych elementów wizerunku kandydata – młody, z wyższym wykształceniem kontra starszy, prosty elektryk po zawodówce. A tu się okazało, że ten magister to po prostu kłamstwo. Ostatecznie Kwaśniewski nieznacznie wygrał, ale niesmak pozostał i ksywka „Magister” w bonusie. Dziś co najwyżej zostałby uznany za niezaradnego lenia. Przecież każdy może sobie te wyższe studia skończyć i powstaje kolejny pan magister, a jak ktoś chce i dopłaci, to może być nawet pan doktor. Co więcej, tytuły naukowe tak się zdewaluowały, że gdy ktoś każe się tytułować doktorem, to zaczynasz podejrzewać, że coś z nim jest nie tak.

Jest jednak tytuł wciąż bardzo pożądany. To Master of Business Administration, czyli dyplom ukończenia studiów MBA. Dlaczego jest bardziej cenny niż mgr, dr, a nawet prof. dr hab. razem wzięte? Bo umożliwia zasiadanie w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa i pozwala przytulać niezłe sumy za ową czynność zasiadania. Oczywiście, jeśli ktoś posiada odpowiednie kompetencje i na ten dyplom ciężko zapracował, to odpowiednie wynagrodzenie jest uzasadnione. Rzecz w tym, że coraz trudniej oprzeć się wrażeniu, iż studia MBA dopadła ta sama patologia, co inne studia wyższe czy podyplomowe w Polsce, która pozwala odpowiedni tytuł, odpowiedni papier po prostu kupić.

Czy posiadacze dyplomów MBA zdobytych, mówiąc eufemistycznie, „na skróty”, powinni zostać ukarani? Tak, z całą surowością, bo takie praktyki podważają zaufanie do wszystkich posiadaczy tytułów naukowych i zaufanie do instytucji państwa, wszystkich państwowych gwarancji, certyfikatów. Czy kara się ziści? Myślę, że wątpię. Wystarczy popatrzeć na dowody kompetencji i umiejętności przedstawicieli polskiej klasy politycznej. Od razu nasuwa się pytanie, gdzie oni kupili te dyplomy? Myślę, że gdyby państwo spróbowało być w tej sprawie konsekwentne, to polski system penitencjarny mógłby tego nie wytrzymać.

W sprawie prezydenta Wrocławia zatrzymanego pod zarzutem kupienia tytułu MBA jedni widzą próbę ukrócenia tej patologii z dyplomami, inni wyłącznie polityczną grę, która w kwestii kupowania papierów nic nie zmieni, bo kupowanie urzędów i godności mu u nas długą tradycję. Jak myślicie? Która opcja ma rację? I nie mówcie, że obie.

Jeden z Drugą;)
żródło foto: freepik.com