A my wsiedliśmy do byle jakiego
50 lat temu 1 października 1964 roku otwarto pierwszą linię szybkiej kolei Shinkansen pomiędzy Tokio a Osaką. Pierwsze shinkanseny osiągały prędkość 220 km/h. W ciągu trzech lat z tej linii skorzystało 100 mln pasażerów. Po 12 latach od otwarcia przekroczona została magiczna liczba miliarda pasażerów. Teraz sieć shinkansenów oplata całą Japonię, a pociągi na części odcinków jeżdżą z prędkością 300 km/h.
III RP ma już 25 lat (a za niedługo 25 i pół) i nie zamierza iść śladem Japończyków. Bo i po co tak pędzić gdziekolwiek? Żeby się komuś jakaś nowa RP zamarzyła? Na co to komu? Dobrze jest, jak jest. Wystarczy tylko ludziom wmawiać, że będzie lepiej, szybciej, wyżej, mocniej. Doczołgamy się do kolejnej odprawy, do kolejnej karuzeli stanowisk, z której się nie spada. Przesiadasz się z Donalda na Myszkę Miki i znowu jazda. Dokoluśka.
Tym, co podejrzewają, że ten cały lunapark to jeden wielki, szwindel, powiemy, że takie oceny mogą wyjść tylko z pokręconych umysłów wyznawców spiskowych teorii dziejów, moherów, roszczeniowych związkowców, ciemnego ludu miast i wsi. I większość się zamknie, bo nie będzie chciała być zaliczana do tego zbioru. Będzie udawać postępowych, otwartych Europejczyków, którzy rozumieją, że w kraju będącym na dorobku dopiero od 25 lat, nie można mieć takich marzeń jak bogatsi sąsiedzi. Trzeba dzielnie znosić bieda-pensje, bezrobocie i codzienną beznadzieję, i cieszyć się, że mamy pełno towarów w sklepach po takich samych cenach jak w europejskich krajach. I taką, k…, z… klasę rządzącą. A jak jakimś niewdzięcznikom się nie podoba, to droga wolna. Na bruk, pod most, na emigrację.
Gdy jakiś ciemny obywatel będzie coś przebąkiwał, że Japończycy już od 50 lat mają shinkansena, to mu się odpowie, że przecież najświatlejszy rząd III RP kupił aż 20 włoskich Pendolino za 665 mln euro, więc nie ma co narzekać. Tym bardziej że będą jeździć aż o 10 km/h na godzinę szybciej niż pociągi z polskich fabryk – z Newagu czy z Pesy. Dzięki temu trasę z Katowic do Warszawy pokonamy aż o 11 minut szybciej. I taki skok cywilizacyjny powinien nam wystarczyć. A kto tego nie rozumie, ten głąb, prymityw, maruda i związkowiec.
Bo związkowiec, musicie wiedzieć, to obelga. Jeśli redaktor światłej gazety, światłego radia czy innej zaprzyjaźnionej z lunaparkiem telewizji używa tego określenia, to najczęściej w znaczeniu pejoratywnym. Z punktu widzenia facecików umieszczonych w wysokich, oszklonych biurowcach związkowcy są winni wszelkiemu złu. Związkowcy są winni, że prezes źle zarządzą firmą, że rząd nie potrafi rządzić, że deszcz spadł i grad też winne są związki zawodowe w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
A najgorsza jest Solidarność, bo największa i broni niesłusznych przywilejów, takich jak wypłata za pracę, stałe zatrudnienie, 8-godzinny dzień pracy, czy prawo do emerytury. To jest absolutny skandal. Przecież płacenie ludziom za pracę straszliwie obciąża budżety przedsiębiorstw i budżet państwa. Każdy wykształcony z dużego miasta to wie, a w każdym razie wiedzieć powinien. On oczywiście powinien mieć wysoką wypłatę, ale ta reszta, ten ciemny lud? Absolutnie nie. Przecież polski robotnik zarabia aż 1/5 tego, co otrzymuje robotnik w zachodniej Europie. To są naprawdę ogromne pieniądze w kraju, który już być może za 20 lat przetnie jasna, długa, prosta, szeroka jak morze magistrala pendolinowska.
Jeden z Drugą:)
foto: wikimedia.org/DAJF